Strony

wtorek, 28 czerwca 2011

Powolutku do przodu :)

      No i tak bywa z moimi postanowieniami ;) Miało być rzadziej a w efekcie piszę kiedy mogę i co mi tam tylko wena na klawiaturę ześle :)
     Więc na początek najważniejsza i najlepsza dla mnie wiadomość na dzień dzisiejszy: byliśmy u weterynarza, zważyliśmy dziada i waży 27,4 kg, co oznacza, że przytył prawie kilogram :)) A biorąc pod uwagę nadchodzący plan "zanudzenie na śmierć" to pewnie nabierze jeszcze ciałka. Oby tylko nie za dużo ;))
     Poza tym Paula po konsultacji z kilkoma osobami wymyśliła jakiś sposób, ostatnią szansę, na próbę zainteresowania tego psa czymkolwiek - przez tydzień-dwa tygodnie spacery będą taaakie nudne w systemie 30:60:30, na smyczy, bez komend, bez zabawy... I wiecie co ? Mam wrażenie, że to nie pies wymięknie tylko ja. Już mam dość tego naszego małego dyktatora, muszę sama biegać, czego nie cierpię. Co oznacza, że rano trzeba wstać, kudłatego wyprowadzić, wrócić, przebrać się i polecieć na bieganie. A tak jaka oszczędność czasu była !
Poza tym - fajny teledysk do obcykania ;)

niedziela, 26 czerwca 2011

dojrzewanie ?

     Zastanawiam się jak to jest, że jak problemy się pojawiają to nie w częstotliwości na przykład jeden na pół roku, ale lawinowo, wszystkie naraz. W naszym wypadku chyba działa prawo Murphy'ego. I jeśli coś ma iść źle to idzie, na całego ;) Ah, już dawno nie miałam powodów do tak wzmożonych wysiłków w wychowanie tego nicponia ;)
      Generalnie pies od początku miał swoje miejsce, wiedział, że je ma, ale spał w całym domu - a to pod drzwiami, w przejściu, na dywanie, czasami na legowisku. Odkąd przyszła klatka podjęłyśmy wysiłki by pies ją polubił i w końcu sie udało, ale to wciąż nie było to, bo pies dalej szlajał się po całym domu posypiując  to tu to tam. od kilku dni podczas snu jest zamykany w klateczce i mu to nie przeszkadza, chowa się tam chętnie, zasypia i przesypia czas od spaceru porannego do popołudniowego. Za wcześnie jest, by mówić o postępach lub ich braku przy zostawaniu samemu. Narazie chyba postęp robią sąsiedzi nie zwracając uwagi na upierdliwe trzaskanie drzwi ;))
     Przy okazji, niedawno wypłynął kolejny problem, który sprawił, że Młody chodzi na spacery zakratkowany. Łapie obcych ludzi za ręce. Nie jest to zawzięte szarpanie, ale chwyt i puszczenie, coś jak ludzki lekki uścisk dłoni. Tylko, że zębami. W sumie robił to już wcześniej, ale przez pewien czas to zachowanie zniknęło, a teraz jakby przechodziło podwójną aktywność, nie wiem jak wybiera sobie ludzi, bo nie każdego łapie, odwracanie jego uwagi nic nie daje, więc zamiast działać tak zadziałałam kratą. Przeżyje.
    Z ostatnich wydarzeń warto nadmienić jeszcze, że okropne z nas pańcie, bo perfidnie i bez skrupułów wykorzystuję histeryczną naturę mojego psa i przy okazji przypiłowywuję mu pilnowanie się na spacerze ;) Bawiliśmy się w chowanego - co młody się zagapił i spuścił z oczu to robiłyśmy padnij! w zboże i tylko słyszałyśmy jak galopem biega w panice po ścieżce i szuka. Dwa na trzy "padnij" skończyły się tym, że pies niczym puchatkowy Tygrysek skręcał nagle, skakał w zboże i lądował idealnie na mojej głowie. Brakowało tylko okrzyku "mam cię!". Po trzecim razie tak się pilnował, że nie było szans mu zwiać.
    Odpuściłyśmy również frisbee, machnęłam na niego ręką w tym względzie. Zita też.   
    Wakacje zapowiadają się ciekawie :))

środa, 22 czerwca 2011

Lęk separacyjny

Pogłębił się. Stanowił problem od początku, bo jak się okazało Ptyś zostaje sam w domu bez problemu, owszem, ale tylko wtedy gdy nie jest absolutnie sam. A to oznacza bez braciszka, mamy, babci, "koleżanek" itp. Kiedy zostaje absolutnie, całkowicie sam zaczyna się dramat, któremu daje upust poprzez koncertowanie. Płakać potrafi bardzo długo i wytrwale o czym mieliśmy okazję się przekonać. Sąsiadom na szczęście to już nie przeszkadza, staram się robić co mogę. I generalnie był okres, kiedy wydawało się, że problem zniknął, pies przesypia (jak się później okazało czeka aż znikniemy z oczu, nie będzie już słyszał naszych kroków i przez godzinę, może więcej, nawoływał, POTEM spał) naszą nieobecność. Kiedy był któryś z rodziców już w ogóle problem nie istniał, bo ktoś w domu był.
A teraz sprawa się sypnęła całkowicie i absolutnie - wychodzimy z siostrą z domu to nie ważne jest czy jest w domu ktoś inny - koncert się rozpoczyna. Na głowę mu padło po Poznaniu, nie wiem co on tam takiego zobaczył. W każdym razie potrafi położyć sie na dywanie, słyszeć, że ktoś coś robi w kuchni a mimo to nawoływać mnie i Zitę. Sytuacja paskudna, ale mam nadzieję, że do opanowania, jest kilka miesięcy i ruszamy z kopyta.
Bo wszystko przeżyję tak na prawdę, że zdarzy mu się olać komendę, potraktować jak powietrze, mieć gorszy dzień, ale nie mogę patrzeć na ten jego jeden wielki stres, strach o to, że gdzieś znikamy, nie wiedziec gdzie, nie wiedzieć co się nam dzieje a po powrocie do domu jedno wielkie obwąchanie, sprawdzanie czy wszystko ok. Po prostu nie da rady.
W związku z tym drodzy czytelnicy - notki mogą pojawiać się rzadziej.

Takie tam z Poznania ;)

 Na początku muszę podziękować Wam za rady dotyczące utuczenia mojego psiego niejadka :) Od pewnego czasu sytuuacja uległa poprawie. Zaczynam się zastanawiać czy z nim wszystko ok ;))
W niedzielę byliśmy całą paczką na DCDC w Poznaniu. Jestem dumna z mojego psa, jego zachowania w pkp, pks, tramwaju oraz z tego jak dzielnie znosił kaganiec :) Co prawda nie było celująco, ale z pewnością bardzo dobrze jak na pierwsze podróże środkami komunikacji miejskiej, międzymiastowej i takiej tam ciekawej. Najgorszy był chyba pociąg z tym hałasem, przez pierwsze kilka minut pies był mega zestresowany, później wcisnął się pod nogi, położył i raczej nie robił scen.
 Co do samego DCDC... Zobaczyłam bordery w akcji, generalnie bordery (na wystawie jakoś tak zawsze je mijam) i muszę stwierdzić, że jakoś, no, bez rewelacji. Podobały mi się dwa występy z tych, które zdążyłam zobaczyć, niektóre elementy pozostałych. Dokładnie dwa bordery przypadły mi do gustu jeśli chodzi o eksterier ("pięknego ma Pani psa!"), reszta była standardowa, nijaka bądź po prostu brzydka. Trochę smutne jest w jakie ręce generalnie ostatnio bordery trafiają, oraz to, co z nimi hodowla zrobiła.
 Najciekawsze było spotkanie z charciarzami. Bardzo spodobała mi się też atmosfera samego dcdc i przyłapałam się na tym, że porównuję te zawody z wystawą, co było generalnie bez sensu. Wystawa to przecież swoisty targ, gdzie trzeba zaprezentować towar jak najlepiej potencjalnym kupującym, gdzie specjalista określa jego "jakość", nuda i flaki z olejem, targowisko próżności ku uciesze właścicieli niestety.
Zawody natomiast miały to do siebie, że było... inaczej. atmosfera luźna, piknikowa, ciekawa.  Ciagle coś się dzieje, nie wszystko idzie zgodnie z planem (ale i tak o wiele bardziej planowo niż na wystawach...). Inna sprawa, że przerwa między freestyle'ami z tyłka wyjęta i po piętnastu minutach byłam tak znudzona tym wszystkim, że tylko chodziłam i jęczałam, żeby zbierać się do domu.
I dobrze zrobiliśmy, że mnie posłuchaliśmy ;)) Wzięliśmy się we wcześniejszy autobus i w efekcie w domu  byliśmy wcześniej.
Generalnie jazda autobusem była męcząca dla wszystkich, nawet tych bez choroby lokomocyjnej, pies po prostu położył sie i póbował zasnąć co mu się generalnie nie udało...



Generalnie nic się tam takiego nie wydarzyło na tym wyjeździe a psu nasilił się lęk separacyjny, teraz koncertuje za nami (za mną?...) nawet jak rodzice są w domu, biega po domu, szuka, woła i ogólnie jeden wielki stresol. Przestawił się na mnie, wykonuje moje polecenia, młodą ignoruje, już nawet bawić się z nią nie chce za bardzo, przeraża mnie to trochę, bo jak wyjadę to dopiero będzie zgrzyt.
Chciałabym przyzwyczaić go do koni, ale na razie ani okazji do tego nie ma ani miejsca.
Poza tym cwaniak nauczył się otwierać zamknięte drzwi :/

Uff, a my właśnie wróciliśmy ze schroniska, śmierdzimy jak nieboże stworzenia mimo zmiany odzieży i wymycia rąk (to normalne do momentu kąpieli całościowej :P). Generalnie dzień nijaki, Milka dalej siedzi, a miałam nadzieję, że wyadoptują ją. Poszedł jednak uroczy psiak, istny wulkan energii. Oby mu się wiodło ;)

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Utuczyć afgana

Zbliża się lato, pies zaczyna kręcić nosem na miskę i z tygodnia na tydzień traci na wadze. Trzeba spasować bieganie i rower, bo to ewidentnie nie pomaga. Pies przy normalnej aktywności wsuwa swoje nieśmiertelne dwieście pięćdziesiąt (przy zalecanych trzystu dwunastu) a przy byciu nadaktywnym podnosi poprzeczkę do trzystu pięćdziesięciu.
Postanowione zatem. Trzeba utuczyć afgana. W końcu powinien ważyć jakieś dwadzieścia osiem kilogramów, ostatnio kiedy był ważony miał "na liczniku" jakieś dwadzieścia sześć przecinek osiem. Google moim przyjacielem, postanowiłam jednak od chwytu psychologicznego. Sypnęłam więcej do miski. Ot, jakieś trzysta pięćdziesiąt. Może jak zobaczy więcej to z rozpędu, proporcjonalnie pożre coś ponad swoją granicę ?
Sto gram zostało. Taktyka używana przez kilka dni, spaliła, trzeba zastanowić się nad czymś innym. Google.
"do każdego posiłku dawaj mu troche słoniny "
Rozwolnienie.
"może sprubuj dać mu mokrą i suchą karme"
Saszetka była cacy przez pierwsze dwa dni. Powąchał, zostawił. Dwieście pięćdziesiąt. Będzie mi sie śnić ta cyfra.
"Od czasu do czasu bułeczkę wrocławską.... Działa naprawdę a psy uwielbiają bułeczki"
Nawet nie spojrzał.
"Co do metod - to moj weterynarz polecil dokarmianie makaronem "
O to to :D szkoda, że nie widzieliście rewolucji makaronowej jaka się odbyła pięc minut temu przy misce. Wziął go sposobem. Makaron wylądował w misce psa. Podszedł, popatrzył i serce stanęło mi z radości - wydawało mi się, że je. Kiedy odszedł okazało się, że wydziubał cały makaron z miski - kluska po klusce - i wypluł na podłogę. Nie poddałam się, zgarnęłam zmolestowany makaron spowrotem, podlałam nawet jakimś sosem i czekałam. Efekt ? Sos sumiennie zlizany, kluski na podłodze, pies poszedł spać.
"Zmień karmę"
Jassne.
"Dodaj oleju"
I to też powinniście zobaczyć. Olej rybny, z oliwy, rzepakowy powoduje miskowstręt.
"Może ma robaki"
Nie ma, jest odrobaczany regularnie.
"Chory?!"
A gdzie tam znowu, zdrów jak ryba pies-anorektyk.
"Bułka w mleku"
Mleko jest fuj, bułka też. Pańcia również chyba niefajna, skoro takie pomysły miewa.

Niedługo idziemy na morfologię, chociaż nie wiem czy będzie to aż takie potrzebne, bo od pewnego czasu Ptyś zaczął jeść normalnie jak na niego i przytył 200 gram :) Hura ! :))

środa, 15 czerwca 2011

Długo się nie nacieszyłam

Czystym psem oczywiście...


















wtorek, 14 czerwca 2011

Weekendowe perfumy

Od zeszłorocznego cięcia ani razu nie rozpatrywałam tej opcji ponownie tak często jak podczas ostatniego weekendu.
Zaczęło się od niewinnej soboty. O ile mokrego, ubłoconego psa całego w jakichś tam pierdółkach jestem w stanie znieść, o tyle jego pomysł wytarzania się w czymś co miało zapach kurnika niesprzątanego od miesięcy już niekoniecznie. Próbowałam zmyć zapaszek, ale pies wytarzał się jakoś tak profesjonalnie - woń nie do zdarcia. Nie "wywietrzył się" mimo godzinnego marszu do domu na świeżym powietrzu, tak więc noc zastała nas przy oknach otwartych na szerokość.
Następny dzień, niedziela, przyniósł psu kolejny pomysł z serii genialnych. Polegał on najpierw na niemożliwym buncie - NIGDY odkąd przyjechał do nas rok temu nie stawiał oporu na smyczy. Ciągnąć ? jasne. Szarpać się ? Czemu nie. W niedzielę jednak doszło do tego tarzanie się po trawie, zbożu, dzikie brykanie, stawanie dęba jak krnąbrny kucyk. Nie ważne, że poprzedniego dnia przebiegł dobre dwanaście kilometrów, nie ważne, że biegał luzem, na "swoim" ukochanym polu nie mógł przeczekać. Cóż, uświadomiłyśmy sobie, że był to tak na prawdę pierwszy raz, kiedy nasz pies biegał w wysokim zbożu.
Potem jednak wpadł też na pomysł odwiedzenia rowu. I tak niedzielnym popołudniem wracałam do domu z przeszczęśliwym psie, który pachniał mieszanką zabójczą - kurnik zamoczony w prehistorycznej wodzie, która jest bliska wyjścia i wynalezienia koła.
Myślicie, że to koniec atrakcji ? Dodajcie do tego fakt, że od ilości "pamiątek" z owego spacerku pies mi zzieleniał.
Nic więc dziwnego, że nachodziły mnie czarne myśli i groziłam mu wprost nożyczkami. Skończyło się na tym, że machnęłam na niego ręką, poświęciłam półtorej godzinki, rozczesałam, wyczesałam, omal nie umierając od zapaszku.
Jedno mnie cieszy - mój pies jest w końcu normalny i zachowuje się jak normalny pies :D Ta radocha w oczach, że ot, tarza się w trawie, to burczenie przy tym, bo tak - mój pies tego dnia również po raz pierwszy na moich oczach się wytarzał :))

Dzisiaj okres męki minął częściowo - pies wyczesany, wykąpany (2x nałożony szampon ._.), wypachniony... A jego sobotni perfum mimo to nie zniknął do końca, ale w znacznej części się już ulotnił na szczęście.
Więc z tej okazji (i dlatego, że pogoda brzydka, w parku mało osób, nikt sie gapić nie będzie ;3) poszłyśmy w teren :D

niedziela, 12 czerwca 2011

Głupie Uprzedzenia

Tak wiem, że piszę raz na ruski rok (i nie na temat Ptyśka w dodatku! :PP), ale chyba się nie obrazicie, jak teraz zamiast Bayoo napisze coś Zita :)

Amstaff - pies zło, gryzący wszystkich i wszystko, a gryzie żeby zabić i bez powodu - taki oto wizerunek podają nam media. I tak na tych informacjach nieświadomie się wychowujemy. A Amstaff, to przecież pies rodzinny, świetny do psich sportów, taki przytulas z energią i charakterem terriera. No bo w końcu to American Staffordshire Terrier, nie?

I powiem Wam, że nigdy mnie Amstaff nie ugryzł. Znam mnóstwo Amstaffów, wszystkie są po prostu świetnymi psami, w których nie ma choćby cienia agresji (np. Pies mojej Cioci - Drago). Nie boję się tych psów, świetnie się z nimi pracuje.

Ale do rzeczy. Byłam w schronisku razem z Bayoo i jej koleżanką. I chodziliśmy, patrzyliśmy na stare progi. Weszliśmy między kojce, w jednym z nich siedział piękny pręgowany Amstaff. Szczerze mówiąc, to na początku nie zauważyłam w nim nic nadzwyczajnego. Taki oto pies, mówię "śliczny", jak połowa Żar na Ptyśka. Kucnęłam obok jego kojca (nie była to klatka, lecz miała pręty - normalny kojec dla psa), w odległości pewnej. Olka - koleżanka Bayoo - była koło następnego kojca.

Nagle serce mi po prostu zamarło, poczułam na swojej ręce pazury i łapę. To był odruch, głupi odruch. Odsunęłam się, sparaliżowana. Zobaczyłam piękną mordę, która patrzyła sie na mnie. Wyciągnęłam rękę i pogłaskałam go lekko, wciąż będąc w szoku, lecz on tylko patrzył się na mnie i podstawiał łebek do miziania. Przytulak, po prostu przytulak.

Szczerze mówiąc, to jest mi wstyd. Nigdy żadnego psa się nie bałam. Czy to się na mnie rzucał, czy coś. A przez te wszystkie uprzedzenia, tamtego się przestraszyłam. Próbowałam się usprawiedliwić, że nie wiedziałam, jak był wychowywany i dlatego tak się odsunęłam i przestraszyłam. Gówno prawda. Amstaff, jak ma być agresywny, to prędzej do psa. Do człowieka - ktoś musiałby się NA PRAWDĘ postarać.

Tak więc, wszyscy tu obecni - tak. Przestraszyłam się Amstaffa (w którym sekundę później się po prostu zakochałam, podbił moje serce. Nawet nie wiem dokładnie czemu. To chyba przez tą łapkę i wzrok). Ale Amstaff to pies jak każdy inny, i teraz widzę, że potrzebuję popracować nad swoimi głupimi uprzedzeniami.

Mogę zwalić to na media i to zrobię. Bo gdyby nie oczerniali tak tej wspaniałej rasy, to nie byłoby żadnych uprzedzeń i strachu. Wstyd, po prostu wstyd, on nic nie zawinił.. Wrrr... Jestem po prostu zła na siebie... Wrr...

Dobra, to tyle z moich wywodów. Tyle chciałam wam powiedzieć : )

ZITA :)

piątek, 10 czerwca 2011

Obijania się ciąg dalszy

Wakacje mam juz od kilku tygodni, więc tylko się obijam 8) dzisiaj w ramach owego obijania zawitaliśmy na działkę ;) Ptyś niezbyt ją lubi, bo tam akurat musi śmigać na smyczy ;)
Ale spanie na wolnym powietrzu zawsze jest bardziej atrakcyjne niż w domu 8) W dodatku od czasu do czasu jakiś pies się włamie, pozaczepia 8)



czwartek, 9 czerwca 2011

Ciągle pada

Afgański nie doświadczył deszczu już od kilku dobrych miesięcy - nie łaziliśmy po ulewach, udawało nam się chodzić na spacer w przerwie między jednym chluśnięciem a drugim - i nawet jeśli od czasu do czasu zdziwiony był tym, że chodnik na zewnątrz nagle zrobił się mokry widocznie stwierdzał po prostu, że tak miało być.
Tym przynajmniej tłumaczę sobie jego zdziwienie. Kiedy wczoraj kropelka po kropelce uderzała w jego grzbiet ten odwracał się z nienacka, patrzył w kierunku, z którego nadchodziły krople jakby chciał wykrzyknąć "aha!". Jednak skołowany musiał odwracać się bez owego okrzyku - winnego nie było.
Jako, że pogoda jest beznadziejna, korzystamy z rzadkich przebłysków i biegamy rano, a dzisiaj, jako, że jak do tej pory nie padało, odwiedziliśmy las :))


poniedziałek, 6 czerwca 2011

Na wsi

Afganiąto bryka sobie wesoło po podwórku, pierwszy raz od kilku dni absolutnie bez kagańca oraz - z czego jestem tak dumna, że grozi mi lewitacja - pod pełną kontrolą. Nie napada na znajdujące się na podwórku psy, nie prowokuje, nie wywołuje spięć, w razie "w" wystarczy zawołać i z psa na sztywnych łapach ze śmiertelnie poważną miną zmienia się ponownie w Ptysia z glupkowatym wyrazem pyska :) Generalnie obyło się prawie bez bójek, utarczek, pogryzień i mam wrażenie, że dużą rolę tutaj odegrał fakt, że mam w końcu czas na prawdę psa wybiegać, nie wyżywa więc frustracji na innych. Rower, potem na pole, komendy i tak, moi drodzy - Sukces !

Mój karmiony na pokaz pies anorektyk nie zje swojego jedzenia z własnej miski, nie ma szans ! Za to biega po podwórku jakby mu ktoś ogon podpalił, lampi od każdego - a to Delmę, a to kanapkę, paszczecik, parówkę, podżera z psich (i kocich... i świńskich w sumie też...) misek jak się da i kiedy się tylko da. No i ten "pachnący" chlewik... Uf, trzeba przyznać, że psy szybko polapały się w zamiarach Ptysia i kiedy tylko zbliża się do misek jest zmuszany do natychmiastowego odwrotu, koty nie wychodzą na podwórko kiedy pojawia się kudłaty, ale co się udało ? Otóż w końcu wystarczy, że raz krzyknę i pies zatrzymuje się w miejscu, zastanowi i w efekcie nie wchodzi do świnek, nie pachnie zatem jak świnki. Raz oczywiście powiedzieć mu nie wystarczy. Odwrócę się na chwilę a pies z dziecięcą radością wpada do przybytku aromatów wszelakich... Jednak zazwyczaj udaje się go z tamtąd wyciągnąć w miarę szybko :)




Wczoraj natomiast byłam odrobinę w szoku jeśli chodzi o jego zachowanie, a raczej apetyt. Otóż to przecież pies-anorektyk, każdy to wie. Jednego dnia potrafi przebiec cztery kilometry przy rowerze, półtora przeszarżować luzem, kolejne półtora przebiec razem ze mną (nie wyliczając tych wszystkich bieganin po podwórku, marszów spacerowych itp. Itd.) a wieczorem zjeść jakieś dwieście pięćdziesiąt gram jedzenia (przy czym dawka preferowana przy normalnej aktywności to jakieś trzysta dwanaście) doprowadzając mnie tym do rozpaczy – ot, mam przyjaciela anorektyka, nie bylibyście zrozpaczeni ? Wczoraj natomiast nie dość, że do południa wsunął swoje dwieście pięćdziesiąt, połowę pasztetu kasztelańskiego to jeszcze indyczą szyjkę, trochę białego serka no i wszystko to, co udało mu się ukradkiem ukraść z misek pozostałych psów (sic! Cholernik zawsze to robi jak tylko spuści się z niego wzrok). Biorąc pod uwagę, że zrobiłam mu również wielki Dzień Wolny od rowerka i biegów (biegał ile sam chciał, luzem) można powiedzieć, że chyba wziął sobie do serca moje przestrogi o psach-anorektykach i ich smutnym końcu w młodym wieku. Waga oczywiście pozostaje nieugięta – wciąż widnieje na niej brzydki kilogram ubytku w porównaniu do poprzedniego miesiąca. 
Jako, że jestem często właścicielką desperatką i z lekka histeryczką ( ;) ) wlazłam sobie kiedyś na Internet w poszukiwaniu mądrości „jak utuczyć psa”. Google oczywiście swoje, i chociaz sugerowane „jak utuczyć świnię” bardzo mnie korciło, to trzymałam się swojego wątku. Weszłam sobie na stronę i czytam z wielce inteligentną i uprzejmą miną: „Najprostsze – syp więcej jedzenia, dawaj mniej ruchu”. W mojej głowie powstał od razu następujący obrazek – wyżarte dwieście pięćdziesiąt z półkilograma w misce, nadwerężone mięśnie od upierdliwego ciągnięcia na smyczy, zaczepki innych psów, jęczenie w domu, jęczenie na dworze, jęczenie w parku, w aucie… Hm, dziękuję bardzo, Wujku Google, tego już probowaliśmy – bez PORZĄDANEGO skutku… To samo z makaronem (a fuj, makaron ?? Sama sobie zjedz), bułkami (co???) i innymi tuczącymi łakociami.


Poza ty reaktywowaliśmy bieganie. I, no tak, powiedzcie mi – po co męczyć się jakiś kilometr i biec przy nodze z łagodnej górki, kiedy można ciągnąć i popędzać a nie wlec się niemiłosiernie ? No i po co pod tą górkę podbiegać ciągnąc lub przynajmniej równając skoro można zdać się na bezpłatny wyciąg, który truchta przed wami ? Tak, nie mylicie się, Ptyś doszedł do takich wniosków umilając mi bieganko dzień w dzień, za każdym razem w inny, nietypowy sposób. Dzisiejszy wymysł – czyli bieg pod górkę i holowanie jakichs dwudziestu siedmiu kilogramów Afgańczyka (znowu schudł, akurat w tym konkretnym momencie szalenie mnie to ucieszyło) zaliczał się do tych, które z uśmiechem wspominam po fakcie. Bo cóż – słowa, które padly podczas wbiegania… Nie nadają się do niczyich uszu i mogą być usprawiedliwieniem tego, dlaczego pewien Afgańczyk trzymał się jak najdalej…
No i trzeciego dnia w ramach ułatwienia mi życia pies wykombinował którędy wychodzę i  żebym nie mogła wydostać się ukradkiem – chociaż podejrzewam, że chodziło raczej o „wydostać się w ogóle” – położył się w poprzek drzwi (otwieranych do wewnątrz oczywiście) i wszelkie próby usunięcia zbywał wielkim protestem – pomruki, przeciąganie się, ziewanie, jaki to bydlaczek zmęczony aż się biedny ruszyć nie może. Albo wręcz przeciwnie - przecież ja nie żyję, co ty tak bezczelnie, bez szacunku dla truchła, trupka przenieść próbujesz ?! Że co ? Chcesz wyjść ? O Boże, ja do rana wytrzymuje to ty też wytrzymasz…

Aha i na koniec pochwalny pean na cześć kiltixa - jedynie pięć kleszczy na takie wyprawy jakie organizowaliśmy to jest cud :D