Strony

czwartek, 23 lutego 2012

Mały pies w Mieście Spotkań

     Tak, Wrocławiu, bój się psa ! - Tymi ponurymi słowami przywitałam Miasto Spotkań zaraz po wyjściu z pociągu. Od samego początku miałam złe przeczucia jeśli chodzi o ptysiowy pobyt w tym miejscu. Jak się okazało - bezpodstawne, bo młody spisał się na medal. Paradoksalnie najsłabszym ogniwem tej wycieczki byłam ja.
     Jako że moja młodsza siostrzyczka była chora, mama do Wrocławia wysłała nas z przykazaniem, abyśmy nie szalały ze spacerami na tych trzaskających mrozach. I na prawdę próbowałyśmy, starałyśmy się, ale jakoś samo tak wyszło, że znaczenie wyrażenia "nie szaleć ze spacerami" musiałyśmy mocno naciągnąć do swoich potrzeb.
Piątkowy wieczór w wykonaniu psa.
     Pierwszy spacer umówiła moja siostra, na sobotę. Spotkaliśmy się z Dorotą i jej uroczą suczką Fugą i poszliśmy na wały. Tego, jak obie byłyśmy towarzystwem onieśmielone nie da się opisać. Ptysiek wyszalał się z Fugą, chociaż jak na niego zachowywał się dość flegmatycznie. Podczas tego spotkania wyszła masa błędów, niedociągnięć szkoleniowych jakich dopuściłyśmy się wobec naszego psa. Trzeba przyznać to otwarcie - nasze przewodnictwo jest dla niego nudne jak flaki z olejem.
     Spotkanie się w tym towarzystwie dało nam super obraz na to, jak może wyglądać spacer z psem, relacja pies-opiekun. Dorota dała też Paulinie kilka użytecznych rad jak pracować z Ptyśkiem a moja siostra... Przyszła ze spaceru lekko oszołomiona i mocno zamyślona. Ja natomiast doszłam do wniosku, że powinnam się nazywać Najsłabsze Ogniwo i od jutra zmieniam nickname. Bowiem osoba, która najbardziej bała się spuścić spokojnego, olewającego biegaczy i rowerzystów psa przybrała moją postać... Lekcja, jaką wyniosłam ze spotkania - poza tą, że Ptysiek ma podejrzane ciągotki do włażenia na zamarzniętą Odrę i trzeba mu to uniemożliwić - brzmi prosto: "Więcej zaufania dla własnego psa!".
Dorota, jeśli to czytasz, dziękujemy za spotkanie :)) !


   
     Idąc na spotkanie z Olą i Morusem postawiłam na mój niezawodny zmysł orientacji z terenie co skończyło się spacerem dookoła osiedla, dokładnym poznaniem okolicy i zarobienie jakiegoś tysiąca potępiających spojrzeń młodszej siostry. Przy tysiąc pierwszym dałam się namówić na to, by zadzwonić. Kilka zapytanych osób i jeden telefon później udało nam się spotkać (nie, nie znalazłam punktu, Ola się zlitowała i przyszła po nas :)). Psiaki się zapoznały - Morus trochę z rezerwą, Ptysiek jak zwykle z impetem - i poszłyśmy na spacer. Niestety ich wspólne bieganie nie wchodziło w grę, ponieważ Morus był zazdrosny o swoje rzeczy a nasz pies baaardzo chciał zobaczyć co tam terier w pysku chowa... Nie trzeba chyba dodawać, że to nie było rozsądne...  Ostatecznie pobrykali trochę na zmianę a spotkanie bloggerskie było dla nas również pouczające i bardzo sympatyczne.







     Bilans weekendu ? Czas spędzony w świetnym towarzystwie, osiem odmrożonych palców (mrozy minus piętnaście, przypominam tak przy okazji), odrobina wiedzy, nowy autorytet, cel jak iść do przodu, masa super wspomnień(i kilka mniej fajnych, ale kto o to dba?) oraz przekonanie, że nie taki Wrocław straszny dla afgana :)) Mimo wszystko przekonałam się też, że mam fajnego psa, ale dużo pracy jeszcze przed nami.
Trzeba to będzie kiedyś powtórzyć :)) !

środa, 1 lutego 2012

Potworny atak

     Do dziś dnia wydawało mi się, że mam psa i królika. Po dzisiejszej nocy wiem, że to dwa potwory, bo jak inaczej ich określić w tej sytuacji ?
     Któż z nas, młodych i pięknych, nie zna sytuacji feryjnej, kiedy zakładamy sobie, że skoro jest wolne to w końcu się wyśpimy. Oczywiście z założeń nici, bo idziemy spać późno, wstać musimy wcześnie i chodzimy jak zombie dopóki organizm się nie przestawi. Tupnęłam nogą, powiedziałam "basta!" i stwierdziłam, że tym razem pójdę spać przed dwudziestą trzecią (pierwotny plan zakładał "przed dwudziestą drugą", no ale... bądźmy realistami...), bo rano przecież trzeba wstać. Poduszeczka ubita, kokon z kołdry zrobiony, na zegarze 22:20 - Magda śpi...
     ... a w okolicach północy czuje jak coś robi sobie z jej barku najpierw teren ostrożnej eksploracji a następnie katapultę. Ponad półtora kilograma ciemności ciemniejszej niż ciemność w pokoju zastyga na moment, potem ostrożnie strzyże uchem a następnie powoli i dostojnie wraca na swoje miejsce udając, że to nie on. Samosię skatapultowało.
Sen jednak nie był do końca stracony, przewróciłam się na drugi bok w nadziei na to, że UDA SIĘ wyspać...
     ... a w okolicach trzeciej uszaty potworek dostał głupawki i narobił rabanu uderzając czymś (czym???) w kojec. Dobra, jeszcze nie wszystko stracone, jeszcze się uda, ale jak jeszcze raz zrobi taki numer to polecą głowy, tfu!, uszy...
     ... najpierw wilgotnieje mi dłoń, więc zabieram ją od źródła wilgoci, które z wrażenia wstrzymuje oddech. Udaję, że nie zauważam, że wcale się nie obudziłam i "śpię" dalej. Może sobie pójdzie i da mi spokój. Udaję chyba za dobrze, bo źródło się przybliża i chwilę później wilgotnieje mi nos i policzek. Pies obwąchuje mi twarz sprawdzając czy czynności życiowe wróciły już w stopniu zadowalającym. Twardo udaję dalej, że śpię, więc WZDYCHA mi prosto w twarz z rezygnacją i robi dwa kroki w tył. Otwieram jedno oko, żeby sprawdzić co się tam... Oczywiście ogon wpada w nieśmiałe obroty, załącza mu się popiskiwanie, bo zauważył, ciągle się patrzył. Potwór ! Na takie dictum chrypię "na miejsce" i przewracam się nieczule na drugi bok. Pies wchodzi do swojej klateczki po czym wychodzi i wzdychając ciężko poprzez pełne cierpienia "już-nie-mogę-zaraz-popuszczę" popiskiwanie idzie do drugiego pokoju. Z nowym, ukochanym dywanem mamy. Tak ekspresowo z łóżka nie wstałam nigdy dotąd.
   
     Pięć minut później jestem ubrana i gotowa do wyjścia, bo stwierdzam, że skoro sam mnie obudził to pewnie szalenie mu się chce. Mróz kąsa moje policzki, na dworze jest jakieś minus siedemset a psu załącza się szczenięcy zachwyt nad światem i ani myśli załatwiać interesów - w moim mniemaniu - o dość wysokim priorytecie.
     "No co, skoro już wyszłaś na dwór to chodź pójdziemy na jakiś baaaardzo długi spacer. Zobacz jaka piękna pogoda, no patrz!"
     Słowo daję, nie mam siły się na niego wkurzać.