Strony

czwartek, 12 listopada 2015

Eksmitujemy Miszę ;)

    Cześć! Razem z Miszą wyprowadzamy się z Ptysiowego bloga i od dzisiaj oddaję go w ręce Spirali - mojej siostry (stara, zmień pseudonim, bo nie mogę przestać dopowiadać sobie "antykoncepcyjna" ilekroć czytam twój nick... :D). Plan taki kwitł w mojej głowie już od dawna. Blog Ptysiowy został założony głównie po to, żeby opowiadać losy Ptysia :) I jakoś "dziwnie" się tu czułam wprowadzając co i rusz na afgańskie rewiry owczarkowe wątki.
    Więc postanowiłam eksmitować Miszę z tego miejsca. Przeprowadziłyśmy się niedaleko, bo w zasadzie ciągle na blogspota. Jeżeli chcesz być na bieżąco z nieogarniętym psem i jego jeszcze bardziej nieogarniętą właścicielką - zapraszam na Dzikie Nieogary :)



http://dzikienieogary.blogspot.com

http://annap-artwork.deviantart.com/
     Dziękuję Wam też za to, że towarzyszyliście mi, dzieliliście się swoimi historiami i spostrzeżeniami przez tyle lat na ptysiowym blogu. :) Widzimy się na Nieogarach :) I oczywiście - nie uciekajcie mi stąd - wszak Spirala (Anty... yyy... ok. Nie będę...) i Ptyś zostają!

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Baskerville Ultra Muzzle - Hot or Not?

     Tydzień temu trafił pod mój dach Baskerville Ultra Muzzle. Dziś - po lekkim tuningu i przetestowaniu go w dość hardcorowych warunkach - postanowiłam napisać o nim kilka słów. A nóż ktoś się zastanawia czy się na niego skusić i szuka wskazówek? Będzie krótko i do rzeczy :)




Dlaczego wybrałam Baskerville?Powód był tylko jeden - dodatkowe zabezpieczenia przed ściągnięciem kagańca. Nic do rzeczy nie miało, że jest on "fizjologiczny", gumowy czy podatny na tuning.
Miał być nieściągalny dla psa, który ściąga prędzej czy później każdy jeden kaganiec.

Dlaczego nie wybrałabym go ponownie?
Baskerville tak sprawdza się jako kaganiec dla psa, narzędzie prewencyjne, jak żaba jako pilot jumbo jeta. Kaganiec ma spełniać JEDNĄ funkcję - nie pozwalać psu używać zębów - czy to do gryzienia innych psów/ludzi czy to do zżerania czegokolwiek z najbliższej psiemu pyskowi okolicy. Jak to wygląda w praktyce?
Ano tak, że jeżeli się uprze to uszczypnie. Do zjadania - czy to kromek chleba czy mikrosmakołyków w zasadzie nie potrzebuje się specjalnie upierać ani wysilać - upadła ci karma? Luz, podniosę. Skórka od chleba? Nie ma sprawy, człowiek, wezmę. Kiełbasa? Szyneczka? Kupa? Zjedzone. Ogarnięte. Wciągnięte.
Mimo, że powyższe jest dla mnie największym bublem tego produktu, sprzedawanego w końcu jako KAGANIEC, są też inne - między innymi rozmiarówka.
O ile na mojego psa nie miałam większych problemów ze znalezieniem rozmiaru to ograniczona rozmiarówka ogółem sprawia problem wielu psiarzom - ciężko znaleźć idealnego Baskervilla - na długość... i na szerokość. Nie wiem czy wynika to z dezinformacji producenta (nasz niby powinien być na psa, który ma pysk 11.5cm - Misza ma jakieś 9...) czy z innych powodów.
Dodatkowo - taki na przykład chopo jest na tyle plastyczny by można go było kilka centymetrów zwęzić lub rozszerzyć. A Baskerville nie. Baskervilla można ewentualnie... ugotować. Nie wiem czy to działa. Nie próbowałam.
Dodatkowym czynnikiem "na nie" jest CENA - Baskerville w rozmiarze 4(Misza, pitt bull i im podobne) kosztuje ok. 55-80zł w zależności od sklepu. Cena totalnie nieadekwatna do skuteczności produktu.
I moje ostatnie już "małe ale"... KOLOR. Do dyspozycji mamy uniwersalną czerń lub błękit, który wygląda jak wyblakłe na słońcu wymiociny smerfa(czytaj: nie podoba mi się BARDZO).


A może jednak bym wzięła?
 Pomimo tych wszystkich wad, które sprawiają, że mój rozum krzyczy "nigdy więcej", jest też kilka zalet, które rozkazują mu przemyśleć decyzję raz jeszcze.
Przede wszystkim materiał(podobno guma), z którego wykonany jest Baskerville Ultra Muzzle jest niezwykle lekki i jak na gumę - NIE śmierdzi. Miało to dla mnie znaczenie, jako że w kagańcu Miszon miała biegać, głównie przy rowerze, ale także puszczona luzem podczas przejazdów przez parki, wały i inne czasami odludne miejsca. Kaganiec nie mógł być więc małym hantelkiem i nie powinien był stanowić dodatkowego zbędnego obciążenia dla psa.
Skoro już przy bieganiu jesteśmy, kolejna ważna rzecz - Baskerville nie podskakuje jak dziki na pysku psa podczas galopu czy cwału. Trzyma się stabilnie na swoim miejscu i nie przesuwa.
Ze względu na swoją budowę pozwala też zwierzakowi otworzyć pysk - ziajanie, picie i jedzenie nie sprawia psu większego problemu.
To w czym się zakochałam to paski - miękkie, elastyczne. Pasek zapinany na głowie ma dziurki od początku do samego końca, więc można go regulować jak tylko dusza zapragnie i nie trzeba nic samemu dorabiać. Kaganiec jest nieściągalny - można przyczepić go do obroży, więc nawet najbardziej upierdliwy pies nie będzie w stanie sobie z nim poradzić w napadzie buntu.
Drugie rozwiązanie stanowiące - moim zdaniem - o sukcesie Baskervilla to odsłonięty psi nos. Kaganiec dotyka psiego pyska w zasadzie tylko w jednym miejscu a psi nos jest wolny. Osobiście nie wyobrażam sobie okularów dotykających moich powiek albo gałek ocznych(jak to musiałoby irytować!) więc domyślam się, że dla psa kaganiec niedotykający tak ważnej części ciała jaką jest nos jest po prostu zbawieniem :)
I w końcu - przyzwyczajenie się do kagańca zajęło Miszy dwie lub trzy sesje. Uważam, że to niezwykle prędko jak na tak odpornego na ograniczanie wolności psa.

Dodatki i udziwnienia.

Baskerville - pobrudzony, popasztecony = pospacerowy.

Góra również udziwniona.


Jak już pisałam w poprzedniej notce - Baskervilla można odpicować. Nie mam tutaj na myśli jednak nadania mu tylko modnego kolorku, ale głównie przystosowania go do roli jaką powinien pełnić - do bycia narzędziem, które powstrzyma psa przed żarciem kupy i resztek wyrzucanych przez ludzi na trawniki. W Internecie można znaleźć mnóstwo rozwiązań tego problemu - głównie jakieś wstawki - plastki, skóra, gruby materiał.
Ja jakoś przypomniałam sobie jak "cudownie" zimą oddycha się w kurtkę i postanowiłam postawić na coś przewiewnego... na włóczkę.
Rozwiązanie jak dla mnie bardzo dobre - Miszon nie wdycha wypuszczanego przez siebie gorącego powietrza, nie robi sobie "szklarni", a jednocześnie może przez kaganiec pić. Dodatkowo, w tramwaju tak zabudowany przód robił nam za Ultra Konga - wsmarowałam tam pół puszki pasztetu i przez kolejne dziesięć minut pies uznał, że wydłubanie stamtąd mielonego produktu mięsopodobnego jest jej misją życiową.
Okay. Jakie są wady? Po wcieraniu w kaganiec pasztetu, lub po nachalnej próbie podniesienia świeżej kupy włóczkę trzeba wyciąć i wymienić.
Normalnie natomiast, kiedy ubrudzi się ziemią wystarczy ją zwyczajnie przeprać i wysuszyć.



Podsumowując
Pies traktowany w taki sposób w jaki powinno
 się go traktować wg. 90% napotkanych w parkach matek
:D
 Lol.
Jako kaganiec do komunikacji miejskiej dla psa, który w niej nie śpi - wyglądający lepiej niż halter, lżejszy niż chopo i pozwalający na więcej niż kagańce oferowane normalnie w sklepach zoologicznych - nadaje się bez zastrzeżeń. Mam wątpliwości co do dłuższych podróży, uważam, że jest upierdliwy - pies położy głowę - kaganiec się podnosi... Osobiście w podróż, w której wymaga się ode mnie kagańca a w której Miszon miałaby spać - preferuję kaganiec weterynaryjny. Zanim zaczniecie strzelać z dupy - ruszyć proszę głową i uświadomić sobie - kaganiec większy o jakiś rozmiar lub dwa.
Jeżeli jednak Baskerville ma być kagańcem przez wielkie "k" - takim, który ma uratować Twojemu żrącemu wszystko psu życie w konfrontacji pies - truciciel - poszukaj czegoś lepszego albo postaw na tuning.
Niestety, bez niego ani rusz.

środa, 15 kwietnia 2015

Pimp My Baskerville! czyli Kolorowy Kaganiec DIY :)


    Dziś na szybko :) Kto czyta fanpejdża Miszy ten wie, że Owczar notorycznie dokarmia się witaminą G(jak gówno - szama równo #sucharDnia :D), ale nie tylko. Zdarzyło jej się już odkurzać rozrzucony chleb, makaron z czterema rodzajami pleśni z (chyba) serem czy poświąteczne rozrzucone "dla ptaszków" wypieki. Zawąchuje się też od czasu do czasu nad wywalonymi gdzieś kośćmi, szyneczkami czy kiełbaskami. Niestety mimo intensywnego wałkowania opanowania emocji, rezygnowania z żarcia takich rarytasów i wypluwania na komendę od czasu do czasu i bardzo nieregularnie zdarza jej się jednak coś sprzątnąć olewając moje PLUJ! i uciekając jakby gonił ją podstarzały autobus linii 113. Nigdy na smyczy, zawsze na luzie.
     No ok, psa nie zmienię. Mogłabym wałkować z nią to dalej, klikając, nagradzając i pacając po główce za dobry wybór, jednak mam wrażenie, że byłaby to dla nas loteria - bo kto wie czy znowu nie zaprzestanie na 4-5 miesięcy jedzenia śmieci, aby potem jednak na coś się skusić? Na coś z gwoździem, szkłem, pinezką, szpilką czy trutką? Nie stać mnie finansowo ani emocjonalnie na takie ryzyko, więc postanowiłam zainwestować. W moim wypadku inwestycja to albo obroża elektryczna albo kaganiec. W związku z bólem dupy środowisk psich na sam skrót OE, moją niechęć do tłumaczenia się komukolwiek z czegokolwiek(szczególnie tym od szkolenia pozytywnego) i - co najważniejsze - niedobór finansowy, postawiłam na kaganiec.
     Wybór był dla mnie banalny - Baskerville Ultra Muzzle. Dlaczego? Ano dlatego, że chopo jest psim hantelkiem do wyrabiania mięśni karku i banalnie łatwo byłoby go zdjąć mojemu psu. Ze względu na drugi czynnik odpadły też praktycznie wszystkie kagańce proponowane przez sklepy zoologiczne. Misza jest mistrzynią uwalniania się z kraty - ma taki kształt głowy, który jest wręcz stworzony do wymykania się z wszelakich pasków. Ok, zatem - Baskerville.
     Kupując tą kratę gotowa byłam do tego, że będzie wymagała pewnych przeróbek. Przede wszystkim w niedalekiej przyszłości dół musi zostać odrobinę bardziej zabudowany, na nosie wyląduje coś miękkiego, ale zanim to się stanie postanowiłam zmienić ogólny wygląd kagańca.
W przeciwieństwie do wielu użytkowników krat nie chcę, żeby mój pies budził niepokój innych użytkowników ścieżek parkowych lub rowerowych. Miszon zjada kupy a nie ludzi i niech tak zostanie. Owczarek, wrazliwa na mowę ciała... bardzo często boi się ludzi, którzy okazują jej strach lub niechęć. A jak się boi to albo schizuje... albo oszczekuje.
     Wobec tego kratę trzeba było zmienić na trochę bardziej People - Friendly :) Dodatkowo dochodzi aspekt Mojego Wewnętrznego Estety. Niby ten Baskerville fajny, ale jednak paskudny i wstrętny. Dodatkowo - nie lubię mieć rzeczy takich jak mają wszyscy... Więc trzeba to było zmienić.
Jak? Ano potrzebne nam były trzy rzeczy - kaganiec Baskerville rozm. 4(na pitt bulla :D!), nożyczki i duuużo rożowej taśmy klejącej (kto zamawiał u mnie rysunek w ciągu ostatnich 8 miesięcy ten doskonale zna wzorek :D).
Co z tym robić chyba nie muszę dłużej tłumaczyć. Kaganiec obklejamy zwracając uwagę na kilka kwestii, przede wszystkim: nie zostawiamy ostrych krawędzi od wewnętrznej strony kagańca, staramy się tak wykańczać pojedyncze pasma, żeby ich zakończenie było od zewnątrz i... no cóż, dobrze się bawimy?
Jeżeli ktoś ma wątpliwości czy taśma nie będzie obcierać psiego pyska - po prostu nie zaklejać góry. Mi to w sumie było obojętne, bo i tak góra będzie odpowiednio dostosowana :)
Jakieś 1.5-2h później kaganiec wyglądał tak.
Dodatkową zaletą tego ulepszenia jest fakt, że nawet jeśli gdzieś mi wypadnie, albo Misza wykombinuje jak go zdjąć(chociaż na razie wydaje się, że go kocha :)) to łatwo będzie go namierzyć - czy to na ziemi czy w trawie :)
No to co? To do roboty :)
Przydatne linki: Jak nauczyć psa żyć z kagańcem PL || EN
Hejty proszę słać na: mamtowdupie@gmail.com
Inne ulepszone Baskerville z The Muzzle Up! Project :)

wtorek, 31 marca 2015

Straszne staruszki czyli o SMS


Stare psy są skarbem na końcu tęczy.
Czy jakoś tak.
     Jeszcze nie tak dawno temu Internet huczał niczym Pan Sowa z Kubusia Puchatka radosnym "UHUHUHUHU" na widok dziesiątek zdjęć słodkich szczeniaczków wyskakujących praktycznie we wszystkich social mediach od Instagrama, przez Twittera po - oczywiście - Facebooka. Polska dzień po amerykańskim Narodowym Dniu Szczeniaka(National Puppy Day) zorganizowała swój własny - i tak oto newsfeedy zalewane były od wczesnego rana do późnego wieczora zdjęciami wielkookich kulek wszelkich kolorów, rozmiarów i kształtów.
     Słodko.
     Czy możemy teraz, po ochłonięciu od szczeniaczków, ze swoimi dorosłymi, dojrzałymi psami skupić się na innej stronie medalu? Tej, która czeka niedługo nasze psy, tej, która czeka i szczeniaczki. Bez zbędnych wstępów - porozmawiajmy o psach starych i Genialnym pomyśle, na który wpadło Zielonogórskie Schronisko Dla Bezdomnych Zwierząt. Panie i Panowie - czapki z głów!
     Zastanawialiście się czasami jakie są przyczyny niskiej adopcyjności psów starych? Ja się zastanawiałam, gdy sama planowałam adoptować psa. Staruszek chodził mi po głowie, jako że w naszym(i w wielu innych) schronisku jest tych biedactw zatrzęsienie. Stare psy są oddawane, porzucane, przywożone do schroniska po śmierci ich równie leciwych właścicieli, czasami taki stary pies "dojrzewa" od szczeniaka w schronisku. Ich życie ssie, bo często wymagają specjalistycznej opieki i warunków lepszych niż może zapewnić schronisko.
     I jak chodził po głowie tak wyszedł z niej niechętnie. O ile trybem życia jestem w stanie dopasować się do starszego psa, żaden problem to dla mnie zamiast na frisbee iść na dłuższy spacer albo zamiast na dłuższy spacer iść po prostu pod blok na 15-30 minut, bo dziś reumatyzm ciśnie kości. Jednak leczenie takiego psa byłoby problemem. Starsze psy, jak i starsi ludzie i każde inne starsze istoty, mają tendencję do podupadania na zdrowiu. Już pal licho jakieś osłabione odporności, ale przewlekle chore serce, trzustka, wątroba, nerka(albo dwie!), stawy czy skóra przerosłyby mnie finansowo w ciągu jednej wizyty weterynaryjnej.
Logo akcji.
     Zielonogórzanie też na to wpadli. I chwała im. Stworzono tam akcję SMS - Wyślij Szukającego Miłości Staruszka do domu. O co chodzi? Właśnie o zlikwidowanie takiej bariery jaką są finanse - żeby nie one stanowiły o naszej decyzji. Schronisko pomaga nie tylko w zakupi wyprawki dla siwego dziadka czy babuszki, ale przede wszystkim - pomaga w leczeniu. Żeby ta trzustka, wątroba, serce, nerka, płuco, ucho czy stawy nie były wymówką. Akcja ma zachęcić do adopcji psów starszych - im na prawdę niewiele zostało, schronisko robi więc co może by to "niewiele" spędziły na kanapie, ze swoimi ludźmi, nie zaś w boksie, jako numerek ewidencyjny, wyprowadzane tylko podczas wizyt wolontariatu. Jak piszą na swoim blogu:
Jak ktoś będzie chciał adoptować psiura, który jest wpisany na listę tych uprryw... uwyprzy... u p r z y w i l e j o w a n y c h... to schronisko pomoże w kupnie posłanka, miseczek, obróżki, szeleczek, smyczki, piłeczki, wszystkiego, co jest niezbędne, żeby czworonoga już dzisiaj zabrać do domu! Do tego, jeśli psiur przyjmuje jakieś tabletki, proszki i inne paskudztwa - to dostanie zapas tego wszystkiego na jakiś czas. I to nie wszystko jeszcze! Najważniejsze jest to, że schronisko pomaga w leczeniu tych chorób staruszkowych! Czyli nie może być wymówką, że "eee Sonia to ma problemy z wątrobą... aaaaale Łatek musi brać coś na stawy...", bo nasi pomogą!
     Pisząc o tej akcji nie mogę nie napisać, że akcją objęte są tylko wybrane psy. Nie ma się czemu dziwić i na co jęczeć - ważne, że jest ich tak wiele :) W poście na blogu, do którego link znajdziecie na końcu notki opisano część z psiaków. Po pełną listę odsyłam Was do kontaktu ze schroniskiem :)
     Nie taka starość straszna :) 

wtorek, 10 marca 2015

Nie wiedziałam jaki dać tytuł notki, żeby był bez zbędnego patosu. :D

     Dziś mijają dwa lata odkąd wyprowadziłam na spacer w schronisku Miszcza. Psa, którego jeszcze wtedy nawet nie planowałam adoptować. Dziś więc pora na refleksję zapoczątkowaną przez ostatnie dni, ilość obowiązków do wypełnienia i deficyt snu: jak czworonogi zmieniają nasze życie? Generalnie - nie ujmując Wam niczego - czasami ciężko te zmiany zauważyć, gdy pies jest z nami "od zawsze". Dlatego, jako że  pies jest ze mną "od niedawna" a wcześniej żyłam w bezpsim domu, postanowiłam zastanowić się nad tym głębiej i podzielić spostrzeżeniami.
Do wszystkich rodziców: uwaga, tekst może zapoczątkować rozważanie decyzji o sprowadzeniu futra do domu. Przed przeczytaniem zapoznaj się z psimi potrzebami lub skonsultuj się od razu z hodowcą lub najbliższym schroniskiem. ^^
     Notka ta rodził mi się w głowie już dwa miesiące po adopcji Miszy i wtedy też została zapisana na blogspocie jako "wersja robocza". Tak "na hurra" stwierdziłam, że moje życie obróciło się o 180 stopni i jest w ogóle takie wspaniałe teraz z Owczarem, ale wiadomo - dobra recenzja to taka, która testuje coś dłużej by rzetelnie oddać cechy "produktu". Postanowiłam zatem poczekać. Zrobiłam bardzo dobrze "testując" naszą więź i wzajemne oddziaływanie przez okres czasu większy niż dwa miesiące. I uwaga - będzie egoistycznie. Nie o Miszy czy Ptyśku dzisiaj tylko O MNIE.



1. Kondycja fizyczna.
Jeśli chcesz być grubasem z tłuszczem przelewającym się przez krzesło, któremu konduktor każe kupować bilet za bagaż podręczny(albo drugie miejsce w pociągu) to nie bierz psa. Pies zrujnuje twoje ambitne plany.
Pewnie. Można mieć psa i MIEĆ psa. Można wyprowadzać go całe życie dookoła bloku a można wyprowadzać na spacery po trzy godziny dziennie i mieć wyrzuty sumienia - że za krótki, mało urozmaicony i mogło być lepiej.
Na tej skali jestem gdzieś pośrodku. Przed tym jak Misza zawitała do mojego domu na prawdę masę czasu spędzałam zamknięta w czterech ścianach. Mam naturę skłaniającą się bardziej ku introwertycznej, towarzystwo ludzi na dłuższą metę mnie mierzi, zatem unikałam go jak tylko mogłam i spędzałam czas sama ze sobą, książkami, rysunkami, nauką i oczywiście Internetem. W związku z takim trybem życia trochę(he he) mi się utyło, czułam się paskudnie, ale wyjść z domu dla samego spaceru? Myśl była okropna. Przecież tam są ludzie :D Oni się patrzą, chrząkają i dziwnie pachną :D
Owczarek nie zmieniła tego podejścia raptownie, ale zdecydowanie wychodzenie z domu stało się przyjemniejsze. Osobiście twierdzę, że spacery z psem to najprzyjemniejszy element naszego wspólnego życia - nie ważne czy deszcz czy śnieg czy zawierucha - wychodzimy tak samo chętnie.
Misza zanim do mnie przekoczowała półtora roku w schroniskowym boksie wychodząc głównie wtedy kiedy wyprowadzali ją wolontariusze Stowarzyszenia "Aport" albo Niezrzeszona Ja :)
Nie dziwi zatem, że każdy spacer - po dziś dzień - traktuje jak swoistą gwiazdkę z nieba i cieszy się nim jakby miała zostać znowu zamknięta na kilka dni :) I właśnie ten entuzjazm jest po ludzku zaraźliwy :)
Pomijam już fakt, że żrę mniej, bo nie mam czasu(albo pieniędzy, bo przecież nowa piłka się sama nie kupi, heloł) i chodzę więcej, żeby wybiegać burka(ktoś tą piłkę musi rzucać. Ktoś musi ją wyciągać z krzaków pół kilometra od ścieżki spacerowej). Poskutkowało to utratą trzynastu kilo(!!!) w zasadzie bez katowania się dietą(chyba, że czekoladowo-pączkowo-alkoholową :D) i bez zwracania uwagi na to, żeby tego nie jeść, tu poćwiczyć - samo się zrobiło! :)

2. Nastawienie do innych ludzi.
Jak jesteś aspołęcznym matołem - weź brzydkiego psa. Lub tak samo aspołecznego jak ty sam. W przeciwnym razie wzięcie pod swój dach czworonoga grozi socjalizacją... twoją!

Podczas spacerów - i podróży - spotykałyśmy masę ludzi, którzy byli niesamowicie życzliwi. Jest coś takiego w naszym społeczeństwie, że jak jesteś psiarzem to jedyne chamstwo jakie może cię spotkać na spacerze wychodzi w porażającej ilości przypadków albo od innych psiarzy albo od matek z dziećmi(takie jest MOJE doświadczenie). Ludzie bojący się psów są tutaj ułamkiem procentu - każdy taki napotkany przez nas przypadek zazwyczaj uprzejmie prosił, żeby psa zabrać i nie podchodzić z nim. Słowo klucz: UPRZEJMIE. Natomiast psiarze chamsko komentowali, przepełnieni jakąś niezrozumiałą dla mnie bierną agresją(frustracją) albo wygląd albo zachowanie psa. Nie powie taki człowiek nic wprost, za to cztery litery obsmaruje - albo żebyśmy słyszeli, albo za naszymi plecami.
To, co zmieniło się we mnie odkąd mam psa to to... że uodporniłam się na nieprzyjemne sytuacje, jakie mnie spotykają ze strony innych ludzi. Oni mają swoją rację, ja przeważnie mam ją w czterech literach - bo jeśli ktoś posiada jedynie wiedzę teoretyczną a sam nie ma psów ułożonych lepiej od mojego... to dlaczego mam uważać go za jakikolwiek autorytet? I jakkolwiek przejmować się jego zdaniem?
Druga sprawa - poznanie wielu życzliwych ludzi zmieniło, stopniowo, moje nastawienie do ludzkości ogółem i, z lekkim zawstydzeniem, przyznaję się, że się otworzyłam. Dalej co prawda nie kumam do końca dlaczego mam być w danej sytuacji miła, że mam nie warczeć sarkastycznie na Bogu ducha winną sierotę tylko i wyłącznie dlatego, że jest nieporadna a jej nieporadność wzbudza we mnie wewnętrzną nienawiść, co powiedzieć a czego nie człowiekowi, który właśnie wyznał mi, że umiera sobie na raka i jedzie na chemię, ale uczę się ciągle! I co więcej - mimo wszystkich chamskich sytuacji o wiele większą wagę przykładam do tych miłych, życzliwych i ciepłych istot, które spotkałam na swojej drodze odkąd mam psa, które chwilę ze mną porozmawiały, pomogły, podzieliły się swoją historią - tylko dlatego, że byłam "dziewczyną z białym psem". Po takiej ilości chamstwa i złośliwości jaka spotykała mnie zazwyczaj na co dzień to właśnie ci ludzie zaczęli mi pokazywać, że może być inaczej... Pies jest doskonałym filtrem dobrych ludzi. Nie wiem jak i dlaczego, ale tak jest. To Misza przyciąga ich do mnie i jest tematem inicjującym rozmowę.

3. Nastawienie do życia
Jak masz w planach zostanie płaczliwym emo-pesymistą, który sprawia, że w ludziach dookoła budzą się instynkty mordercy od wysłuchiwania jego problemów i czarnych scenariuszy(nie łudź się, nikt nie lubi "realistów", którzy hejtują każdy pomysł, każdy plan, wszystko) - nie bierz psa. Pies grozi optymizmem.

Jakkolwiek głupio to zabrzmi - stanęłam któregoś wieczoru przed lustrem i spojrzałam na to coś w tafli, coś spojrzało na mnie. Zmierzwiłam sobie krótkie włosy, spojrzałam w oczy.
I nie poznałam kobiety spoglądającej na mnie z drugiej strony. Zaskoczyła mnie całkowicie, zaskoczyła pozytywnie, i uświadomiła jedno - podobnie jak ja pracowałam nad nastawieniem, podejściem i osobowością mojego psa odkąd się u mnie pojawiła(i pracuję nadal) tak i mój pies pracuje nad osobowością, charakterem i nastawieniem moim. Do życia i do ludzi. Praca ta jest na jej i moich przyjaciół barkach(lol, żartowałam, nie mam przyjaciół :D), ale odwalili kawał dobrej roboty. Dalej jestem introwertycznym socjopatą, ale lepiej się maskuję :D Ponadto nauczyłam się od mojego psa, stopniowo, cieszyć się z małych rzeczy, obniżyć standardy, wyznaczać mniejsze cele, które po skumulowaniu doprowadzą mnie do większych. I co najważniejsze, w którymś momencie nauczyłam się odpowiadać na pytanie - czego chcę od życia? Pewnie - mam wątpliwości. Ale jeżeli nauczyłam się od Blondi czegokolwiek podczas tych dwóch lat z nią spędzonych to z pewnością czerpania radości z prostych codziennych czynności. Ot - słońce dzisiaj świeci, obudziłam się, żyję, oddycham, poszłam na spacer, spotkałam fajnych ludzi, dzień jest wspaniały, mam co jeść, mam rodzinę, jestem zdrowa.
To się chyba nazywa optymizm. I cieszę się, że nauczyłam się go odnajdywać po dwudziestu jeden latach pesymizmu, "realizmu" i innego "zmu" polegającego na wmawianiu sobie, że jestem beznadziejna, nie dość dobra, że moje życie jest do chrzanu, że ludzie są do chrzanu, że na świecie tyle zła, że dziś znowu ponuro na zewnątrz... ;) Przestałam hejtować wszystko w takiej skali w jakiej robiłam to wcześniej. Zaczęłam patrzeć też na problemy z wielu stron i szukać własnego punktu widzenia zamiast na ślepo przyjmować to, co ktoś powiedział, robić nagonki czy oceniać.
Przyznaję - niektórych dalej doprowadza to do szału.


4. Radzenie sobie ze stresem i porażką.
Pies to najlepszy antystres. Koniec. Kropka. Nie dyskutuj z tym.

Stres w moim życiu zawsze był kwestia problematyczną - kompletnie nie potrafiłam sobie z nim radzić, nakręcałam się, przejmowałam, wpadałam w mikropaniki, które prowadziły do nieciekawych wydarzeń. Zmiana podejścia do życia sprawiła jednak, że ze stresem radzę sobie lepiej. Przede wszystkim przez zmianę podejścia i priorytetów. Oblane kolokwium? Są drugie terminy. Oblany egzamin? To nie koniec świata. Zbliża się sesja? To tylko kilka testów, jak ich nie zdam to przecież nikt bliski mi nie umrze. Nie dostałam tej pracy? Wymyślimy coś innego.
Ogółem zrozumiałam, że szkoda mojego czasu na zadręczanie się rzeczami, na które nie mam wpływu. Dobra, zamiast tego, lepiej iść z psem na spacer. Albo spotkać się ze znajomymi.
Ten mały biały skurczybyk, będący całościowo moją porażką szkoleniową nauczył mnie też z porażkami sobie radzić... I wydobyć z siebie jakieś nadprzyrodzone pokłady poczucia humoru. Bo nie da się zadręczać kolejnym regresem w nieskończoność. W końcu w którymś momencie człowiek zaczyna się z niego śmiać... I olewa. Jak dojdę do tego momentu to dam znać! :D



5. Poznawanie nowych ludzi.
To w zasadzie temat na oddzielną notkę.
Nie lubię nowych ludzi.
Nie cierpię poznawać nowych ludzi.
Jestem uprzedzona do nowych ludzi.
Nigdy nie wiem jak się zachować przy nowych ludziach.
Nowi ludzie są DZIWNI.
A nowi psiarze nie. Nowi psiarze, których poznałam odkąd mam mojego psa są moimi ziomkami, zaklepuję i nie oddam. I możecie mi skoczyć, będę pilnowała swoich nowych zasobów i tyle. Nie wszyscy co prawda, ale większość z nich to niesamowici, ciepli ludzie, z masą życiowych historii, z masą cierpliwości, wspaniałymi psami, a także z ogromną wiedzą, którą wspaniałomyślnie się ze mną podzielili. I bezinteresownie wspierają mnie podczas walki z fobiami, lękami i schizami Miszy. I chyba tylko dzięki temu wciąż walczę.
Co więcej - mój pies jak magnes przyciąga do naszej dwójki dobrych ludzi. Nie wiem czy ludzie Ci wiedzą jaki wpływ wywierają na mnie - swoim towarzystwem, historiami, podejściem do życia, do psa, do sytuacji życiowych, słuchaniem.
Owczar ponadto sprawiła, że mieszkam tu gdzie mieszkam(cytuję osobę decyzyjną w kwestii przyznania mi miejsca w pokoju: "Jak dowiedziałam się, że masz psa od razu wiedziałam, że chcę z tobą mieszkać!") i dość szybko i bezproblemowo zaaklimatyzowałam się pośród nowych współlokatorów - wszyscy psiolubni, pies był super tematem na przełamanie lodów, szczególnie taki, który uwielbia się miiiziać :)
Ogólnie jest tak, że po tym jak człowiek skończy studia, znajdzie pracę - ma niewiele opcji na poznanie nowych ludzi.
No chyba, że jest psiarzem. Wtedy zna właścicieli psów z okolicy, właścicieli psów podobnej rasy z trzech sąsiadujących województw, współspacerowiczów parkowych... Długo by wymieniać ;)


Kto dobrnął aż tutaj - temu ciastko! I pytanie moje do Was dzisiaj - czy zastanawialiście się jak Wasz pies zmienił Wasze życie? Wyzywam Was do napisania o tym kilku słów - przynajmniej w komentarzu!

Te ładniejsze zdjęcia są autorstwa Joanny, Urszuli, Pauliny oraz Julii. Te brzydsze są moje.

piątek, 27 lutego 2015

Pod presją.

     Nie tak dawno temu zaczęły i skończyły się święta Bożego Narodzenia, przewinął się Nowy Rok, następnie moje urodziny... Wszystkie te okazje wywołały lawinę życzeń i, co mnie niezmiernie zaskoczyło - życzenia te ani razu nie były standardowym "zdrowia, szczęścia i czego sobie wymyślisz - wymyśl sobie sama, bo mam cię w dupie i składam życzenia z obowiązku. Happy New Year!", ale zawierały w sobie osobistą nutkę, która wskazywała mi każdorazowo, że osoba je pisząca przede wszystkim przemyślała treść i prawdopodobnie NA PRAWDĘ mi tego życzyła. A co straszniejsze - znała mnie dość dobrze, by i poklepać po plecach i jednocześnie solą posypać rany jątrzące się na moim - bądź co bądź wybujałym - ego. 
     Najczęściej przewijającym się elementem, który dotarł do mnie dopiero teraz(mam prędkość przeciętnego miejskiego internetu z jedną kreską - kiedyś o tym wspominałam!) było stwierdzenie, że tworzymy z Miszą zajebisty zespół. Tylko jedna strona tego zespołu ma problem z zauważeniem tego faktu i że w sumie to fajnie by było gdyby od Nowego Roku/czasu poświątecznego w końcu zaczęła. Niby nic, a jednak coś - przewinęło się wiele razy niezależnie od siebie, wzbudziło więc podejrzenia - coś jest z nami fundamentalnie nie tak. Co więcej - jest w tym racja, gdyż już przy samym tego czytania kręciłam głową. My? Super team? Hłe hłe hłe, no jeśli istnieją teamy, których splendor mierzy się ilością pochłanianych pączków... :D
     Na odpowiedź "co" nie musiałam jednak długo czekać - w zasadzie naszą relację niszczy to samo co niszczy też sposób w jaki postrzegam sama siebie - jestem beznadziejnie krytyczna wobec swojej osoby i prędzej język sobie odgryzę niż przyznam szczerze, że jestem w czymś dobra. Bo przecież zawsze można być lepszą, nie? Lepszą studentką, artystką, znajomą a w końcu również - opiekunką psa. I tak też w kwestii postrzegania własnego psa przepotężną rolę ma ten krytycyzm właśnie. Bo przecież nauczyłam się już na afganie, że jeśli pies jest nieposłuszny to wina właściciela a nie "kwestia rasy". Rasa nie ma nic do tego, moi drodzy właściciele chartów afgańskich, że Wasz pies ucieka na spacerze, że nie chce z Wami współpracować, że ciągnie na smyczy. To Wasza odpowiedzialność - jak wychowałeś tak masz!
     Nic więc dziwnego, że mając psa ze schroniska, którego przeszłość można podsumować tak:
?
podejście mam identyczne. To, że mój pies jest krnąbrnym osłem to nie kwestia tego, że jej matkę puknął gdzieś uparty kopytny a natura zaspała, żeby zapobiec owocowi mezaliansu. Nie, to kwestia tego, że popuściłam jej wodzy tu i tam, zabrakło mi konsekwencji na wstępnie, źle rozwiązałam jedne problemy pojawiające się w trakcie jej pobytu u mnie, inne przeoczyłam/nie dostrzegłam w porę. I w efekcie mam Miszę - małego psiego potwora, który potrafi ciągle za mało. Mea culpa.
Owczar miesiąc przed adopcją.
     Nie ułatwiłam sobie sprawy również później. Spotykamy się notorycznie z właścicielami psów lepszych od Miszy - lepszych pod wieloma względami, ale przede wszystkim lepszych pod względem socjalu. Jak niektórzy z was wiedzą - lista lęków Miszy jest niemalże tak długa jak lista ofiar II Wojny Światowej. To taka niekończąca się litania, na której końcu nie ma "amen" tylko "i daj mi Panie, żebym nie musiała jutro niczego dopisywać". A bardzo często muszę. Nic więc dziwnego, że kiedy spotykam się z kundlosami, terrierami, afganem czy borderami, które nie tylko są socjalne, ogarnięte ale w dodatku wyedukowane... To nie tylko robi na mnie niesamowite wrażenie, ale sprawa przede wszystkim, że ustawiam poprzeczkę dla własnego psa na prawdę wysoko jednocześnie oczekując efektu w jakieś marne pięć miesięcy i zapominając, że zanim zacznę pracować nad nowymi rzeczami powinnam wyprostować skrzywienia jakich mój pies nabawił się najpierw w poprzednim domu a potem przez półtora roku w schronisku. A potem przez pół roku u mnie.
     Wierzcie lub nie, ale to rodzi przeolbrzymią presję. Z jednej strony presję, którą kładę sama na siebie uważając się poniekąd słusznie za wołową dupę szkoleniową(bo ile razy można spotykać się na grupowych spacerach gdzie wszystkie psy są takie wspaniałe i ogarnięte, a nasz jako jedyny zachowuje się jak Syrena Przeciwpożarowa kiedy ktoś obcy nam do tej radośnie brykającej grupki psów podejdzie? Kiedy one coś tam pokazują co potrafią a największą "zaletą" naszego jest w sumie to, że najszybciej ucieka z grupowego ustawiania do foty?:P) a z drugiej strony kładę na psa- cieszę się z każdego małego postępu za mało... I jednocześnie frustruję nieziemsko kiedy coś co wydaje się wypracowane... Szlag trafia mnie nieporównywalnie bardziej. Pies to tylko pies - mówię sobie podczas gorszych dni Miszy, kiedy robi nieziemskie regresy... I kontynuuję przekazywanie jej całą mową ciała jak bardzo jestem spięta, rozdrażniona i w nastroju na ludobójstwo tego dnia.
A pies nie rozumie, że do takiego stanu doprowadza mnie coś co umiał a czego "zapomniał"(np. chodzenie przy ulicy, wow). Dla niej jestem kłębkiem nerwów teraz, w tym miejscu, więc skoro ja jestem w tak morderczym nastroju to znaczy, że stało się coś PRZEOKROPNEGO. A to znaczy, że nasze szanse na śmierć tego dnia wzrosły do 100%. Ło k****, i co teraz???
Tak mój "gorszy dzień" widzi najwyraźniej Misza
     I tak właśnie jeśli jest coś co doprowadza mojego psa do istnego kociokwiku rozpaczy - o czym słowo daję, nie miałam pojęcia dopóki Władca Terroru nie zwróciła mi na to uwagi(zupełnie przypadkiem!) - to właśnie mowa ciała. Jeśli moja spostrzegawczość jest na poziomie kartofla to Miszy można by określić jako sokoli wzrok. Niewiele temu psu umyka w kwestii ludzkich nastrojów a kiedy widzi, że jestem spięta, rozdrażniona lub zwyczajnie zła wyprowadza ją to kompletnie z równowagi, traci grunt pod nogami i wtedy też schizuje mi o wiele częściej i gęściej. Co doprowadzało mnie do tej pory do białej gorączki(błędne koło - pies schizuje, bo ja schizuje, że pies schizuje, więc pies schizuje więcej - EEEE MAKARENA!), bo wyglądało na to, że pies staje się bardziej znerwicowany, pobudliwy i spanikowany zupełnie bez powodu. Powód jednak był - wystarczyło mi spojrzeć w kalendarz, żeby zobaczyć, że moje spadki nastroju zbyt idealnie pokrywają się z jej napadami lęków, agresji, pobudliwości...
     Nigdy nie pomyślałabym, że moje ciśnięcie psa na bycie "idealnym" połączone wraz z tym co jej przekazuję mową ciała(jestem na ciebie zła, znowu dałaś ciała, beznadzieja, nie podoba mi się to, ok - to mogło EWENTUALNIE być) i ilością negatywnych komunikatów, które otrzymywała podkopywało mojego psa aż tak bardzo. Co z tego, że w zaciszu własnego domu i na spacerach ćwiczymy namiętnie pewność siebie, samodzielność i próby podejmowania własnych decyzji, skoro tak mało pozytywnego feedbacku pies ode mnie za to dostaje - bo przecież może być lepszy, tak samo jak ja. I co z tego, że za dobrze wykonane zadanie mówię mu, że jest "dooooobrzeeee", skoro za każde złe raczę ją bierną agresją w postaci ignorowania, spinania się, rozdrażnienia... Skoro na mnie taka "psychiczna" reprymenda działa o wiele gorzej niż uderzenie prosto w pysk, to dlaczego spodziewam się, że po psie tak wrażliwym jak Misza to spłynie?
     To, czego brakuje w naszej relacji to właśnie pozytywne wzmocnienie. Nie na zasadzie klikera czy smakołyka, pogłaskania czy Dobrego Słowa Na Żarcie. Brakuje mowy ciała, która pokazuje mojemu psu komunikat najprostszy na świecie: "O stara, ale jesteś zajebista, fantastyczna robota, mój GENIUSZ!" a bez niej wszystkie powyższe komunikaty wydają się przekłamane - i mi, i Miszy. 

poniedziałek, 5 stycznia 2015

LBA po naszemu! PRYWATA, BO NIGDY JEJ TU NIE MA.

Nie wiedzieć czemu większość członków rodziny życzyła mi wydoroślenia i powagi. Podeszłam do tematu zatem dorośle i poważnie a okazja by to udowodnić nadarzyła się sama - LBA! Postanowiłam pospieszyć się z tą zabawą, bo jeszcze chwila-moment i nie będzie kogo nominować :D Więc do rzeczy! Nominowała nas Agnieszka od Giro do Liebster Blog Award. Generalnie olewam zawsze zabawy, nominacje(szczególnie takie, których nazwa łączy w sobie więcej niż jeden język i jest tak myląca).
O co chodzi? Otóż w Liebster Blog Award nikt nie zostaje nagrodzony niczym prestiżowym, sama nominacja nakłada na nas możliwość odpowiedzi na 11 pytań... Po których musimy wymyślić swoje 11 pytań... I zadać je 11 bloggerom(poważnie, co jest z tą liczbą???). Ma to nawet fajną grafikę, którą powinnam była wkleić w TYM miejscu w notce, ale byłam zbyt leniwa. Zamiast tego ryj Miszy w ramach pocieszenia.

Fotobomber i Big Blue Alikana
A teraz to, na co wszyscy niecierpliwie czekają - pytania do mnie! Postaram się odpowiedzieć na nie tak, żebyście nie umarli z nudów :)

 NIE MACIE POJĘCIA jak bardzo miałam ochotę nakręcić LBA w postaci vloga. To aż się prosi o komentarze ustne, no ale... :D
Generalnie NIC I NIKT nie uświadamia mnie tak bardzo na tematy psie jak ask, kompilacje obrazkowe i artykuły na wp, Cezar Millan i trolle na facebooku(YYYYY... WYSOKIEJ KLASY SPECJALIŚCI!). NIKT I NIC nie poprawia tak mojej wiedzy w kwestii psów, nigdzie nie jestem w stanie wyczytać aż takiej ilości rzeczy, o której nie miałam pojęcia, że ludzie mają pojęcie!
No i czytam też książki, bo tylko buraki nie czytają!
 
 Pies to dla mnie dodatek do wszystkiego. Do kawy, do herbaty, do czarnych ubrań i do podłogi.






Koniec! Przyznam szczerze, że ostatniego pytania kompletnie nie zakumałam - nie wiem z czego mogę być dumna w relacji z Miszą. Przychodzi mi na myśl jednocześnie wiele rzeczy i nic nie jest konkretne, a na pewno nic nie jest na tyle INTERESUJĄCE by o tym pisać :)
W każdym razie, moje pytania do jedenastu pechowców, których wytypowałam:
1. Gdybyś miała porównać swojego psa do jakiegoś zwierzaka(charakter/wygląd/pierwsze skojarzenie) - jakie byłoby to zwierzę i dlaczego to? :D
2. Gdybyś mogła publicznie, na skalę światową, złożyć spełniające się w stu procentach życzenia ludziom strzelającym w Sylwestra - jak by one brzmiały? :D
3. W jaki sposób zmieniło się Twoje życie odkąd masz psa?
4. Czego nauczył cię Twój pies?
5. Jaki był Twój pierwszy pies?
6. Co chciałabyś zmienić w swoim czworonogu i DLACZEGO?
7. Masz możliwość zaprojektowania gadżetu dla siebie z psem - jaki to gadżet? Kubek, czapka? A może coś bardziej oryginalnego? :D
8. Psy rasowe - czy na prawdę wszystkie rasy potrzebne są w dzisiejszych czasach?
9. Jaka psia rasa - i dlaczego - ci się podoba? Czy jest to jednocześnie rasa, którą planujesz w przyszłości?
10. EGOQUESTION: Co myślisz o mnie i o moim psie?
11. Czy żałujesz decyzji o adopcji/kupnie psa?

INTERPRETACJA TYCH PYTAŃ - DOWOLNA!
Jestem szalenie ciekawa co wymyślicie :)
Tobi, Dixon, Ahri i Asia.
Kora i Ula.
Ptyś i Paulina. -> Tak, nominowałam współautorkę tego bloga, BO MOGĘ.
I nikt więcej, na siłę nie wymyślę, a wiem, że reszta osób, które mam na myśli... nominację już dostała :(
JEŚLI KTOŚ CHCE ODPOWIEDZIEĆ NA NASZE LBA A NIE NOMINOWAŁAM GO NIECH ODPOWIADA I WLEPIA LINKA W KOMENTARZU - poczytam + wrzucę odnośnik w tym poście, enjoy! :D
A gdyby ktoś chciał poczytać Odpowiedzi:
Kora i Ula.

Raven, Zuza i Ewelina 
Suzi i Paulina.
Janka i Iza.

sobota, 3 stycznia 2015

Jest! Jest mocz!

    
     Nic tak nie cieszy o Sylwestrowym poranku - czyli w okolicach 6:00, jak ludzie śpią skacowani a ty możesz w końcu wyjść - jak poranny mocz. I nie żartuję. Dla mojego psa, który ma nieźle rozwinięte fobie dźwiękowe, Sylwester jest tym samym taka szafa pełna pająków dla arachnofoba :)
Niech sobie będzie. Byle dalej od niej.
Oznacza to kilka rzeczy - między innymi to, że siku i kupę można walić raz na dwadzieścia cztery godziny. Albo trzydzieści sześć. Bo żaden normalny pies przecież nie załatwia się, kiedy dookoła wybuchają bomby, prawda???
     Wobec tego za każdym razem podczas Sylwestra(i w jego okolicach) przypominam sobie jak bardzo powinnam codziennie doceniać małe rzeczy. Ot - pies zrobił siku! Kiedy na spacerze drugiego stycznia, po 12h przetrzymywania, Misza siknęła, akt ten wydusił ze mnie taki zachwyt, szok i zapowietrzenie równe temu, które nastąpiło przy pierwszym odlaniu się Ptyśka. Ośmiomięsięczny afgan postanowił, że niemal tydzień sikania wyłącznie w domu jest super sprawą... Nie ważne czy na dworze był godzinę czy dwie, czy gdzieś lało stado innych psów czy żaden. To były czasy! :D
     W okolicach okołosylwestrowych człowieka cieszą też inne rzeczy - ot. Powiedziałam psu: "Misza! Idziemy na spacerek!" Wiecie co się dzieje normalnie? CHAOS. Normalnie tego słowa się nie wypowiada, bo pies zachowuje się jak piorun kulisty - WOW, IDĘ NA SPACER, WOWOWOWOW.
     Sylwester? Ciesze się jak machnie ogonem. A i wtedy mam wątpliwość czy machnęła czy właśnie dostała przedśmiertetnej drgawki. :D
       Kolejna sprawa to jej adres zamieszkania. Kto śledzi fanpage ten wie, że Misza zadeklarowała na Sylwestra stałą zmianę w adresie.
Wszelkie paczki z suchym prowiantem(bo JA psa nie karmie przecież...) nie należy wysyłać na Klatka Pod Oknem, Pokój Studencki, Wrocław.
Nie, kochani.
Paczki adresujemy na Koc Obok Sracza, Łazienka Zen, Wrocław. Łazienka Zen jest tak ogólnie antydepresyjna - nie ważne - myjesz się czy wypróżniasz - zawsze masz pozytywne towarzystwo.         
     Speniane, ale pozytywne :D
     No i "najlepsze" - pies jest spięty jak tyłek kozy w stadzie należącym do pasterza pewnej narodowości :D
     Więc cieszmy się z małych rzeczy!