Otóż tak się ostatnio złożyło, że jestem wyjątkowo aktywna we wszystkich dziedzinach życia jakie możecie sobie wyobrazić - dom poodkurzany, podłoga umyta, okno na korytarzu z lekkim marudzeniem, ale jednak również odpicowane. Poza tym jakoś tak nagle zadecydowałam, że biegać z psem możnaby rano i wieczorem, a że chyba naciągnęłam sobie mięsień, bo boli dziadostwo nieznośnie to nie poddając się wytargałam rower... Pogoda nagle zaczęła być również świetną okazją do wyjścia na dwór a kwestia braków w wychowania mojego psa stała się sprawą palącą, którą trzeba rozwiązać. Wszystko w związku ze zbliżającym się potworem, któremu na imię Matura.
No ale tak na poważnie (!) - oglądacie pewnie filmy o psach i nie raz widzieliście właściciela z niesfornym czworonogiem, który ciągnie na smyczy. Niby takie nic, niby nie pozorne, ale zawsze jest później scena kiedy właściciel leci do przodu, bo pupil szarpnął się mocniej. Moje życie to co prawda nie film, ale "zabawne" sceny też się zdarzają. Przykładem jest powyższe, które zdarzyło nam się dwa razy, zakwasy w przedramionach po wyprowadzaniu pieska były częstsze niż zakwasy w nogach od zrobionych kilometrów. Nauczyłam się też na spacery ubierać kurtkę, którą można pobrudzić - jazda na brzuchu przy drugim końcu smyczy po błocku, liściach i mokrej trawie jakoś nigdy nie wpływa zbyt dobrze na stan odzieży... No i tak się złożyło, że mój pies był - i jest dalej - nieuleczalnym parowozem, jego szarpanie się na smyczy doprowadza mnie do furii a słowa, które padają czasami w takich sytuacjach nie nadają się do powtórzenia ze względu na średnią wiekową czytelników... Od ponad roku zatem kombinujemy jakby tu wyleczyć psa z ciągnięcia.
Przy okazji mieliśmy szansę na test masy metod wychowawczych dotyczących owego ciągnięcia i zakwalifikowania ich jako nieskuteczne ? Drzewko - zostało olane. Zmiana kierunków ? Nieskuteczna do potęgi. Zawracanie do wewnętrznej ? Chodzenie w kółeczku ? Nie i nie. Kantarek ? Absolutne nie ze względów zdrowotnych. Kolczatka ? Niestety nie, gdyż nie potrafimy się właściwie obsługiwać. Dławik ? Obawiam się, że sam Mistrz Dławików - Cesar Millan złapałby się za głowę w przypadku naszego psa. Szelki ? Pisałam już powyżej o rozkołtunianiu go po nich, i jakoś nie widzi mi się codziennie, trzy razy dziennie sterczeć z grzebykiem nad filcami...
Jak się okazuje nawyk ciągnięcia jest paskudnie trudny do wykorzenienia, frustrujący i działający na nerwy. Nie będę się jednak przechwalać, bo Arcymistrz Parowozów się zmieni, ale... jak się okazuje ostatnio ciągnie sporadycznie, coraz mniej, w wyjątkowych sytuacjach. I uwagę łatwiej mu skupić na przewodniku, i komendy zaczyna wykonywać bez smaczków.
Wszystkiemu winna matura :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz