Od zeszłorocznego cięcia ani razu nie rozpatrywałam tej opcji ponownie tak często jak podczas ostatniego weekendu.
Zaczęło się od niewinnej soboty. O ile mokrego, ubłoconego psa całego w jakichś tam pierdółkach jestem w stanie znieść, o tyle jego pomysł wytarzania się w czymś co miało zapach kurnika niesprzątanego od miesięcy już niekoniecznie. Próbowałam zmyć zapaszek, ale pies wytarzał się jakoś tak profesjonalnie - woń nie do zdarcia. Nie "wywietrzył się" mimo godzinnego marszu do domu na świeżym powietrzu, tak więc noc zastała nas przy oknach otwartych na szerokość.
Następny dzień, niedziela, przyniósł psu kolejny pomysł z serii genialnych. Polegał on najpierw na niemożliwym buncie - NIGDY odkąd przyjechał do nas rok temu nie stawiał oporu na smyczy. Ciągnąć ? jasne. Szarpać się ? Czemu nie. W niedzielę jednak doszło do tego tarzanie się po trawie, zbożu, dzikie brykanie, stawanie dęba jak krnąbrny kucyk. Nie ważne, że poprzedniego dnia przebiegł dobre dwanaście kilometrów, nie ważne, że biegał luzem, na "swoim" ukochanym polu nie mógł przeczekać. Cóż, uświadomiłyśmy sobie, że był to tak na prawdę pierwszy raz, kiedy nasz pies biegał w wysokim zbożu.
Potem jednak wpadł też na pomysł odwiedzenia rowu. I tak niedzielnym popołudniem wracałam do domu z przeszczęśliwym psie, który pachniał mieszanką zabójczą - kurnik zamoczony w prehistorycznej wodzie, która jest bliska wyjścia i wynalezienia koła.
Myślicie, że to koniec atrakcji ? Dodajcie do tego fakt, że od ilości "pamiątek" z owego spacerku pies mi zzieleniał.
Nic więc dziwnego, że nachodziły mnie czarne myśli i groziłam mu wprost nożyczkami. Skończyło się na tym, że machnęłam na niego ręką, poświęciłam półtorej godzinki, rozczesałam, wyczesałam, omal nie umierając od zapaszku.
Jedno mnie cieszy - mój pies jest w końcu normalny i zachowuje się jak normalny pies :D Ta radocha w oczach, że ot, tarza się w trawie, to burczenie przy tym, bo tak - mój pies tego dnia również po raz pierwszy na moich oczach się wytarzał :))
Dzisiaj okres męki minął częściowo - pies wyczesany, wykąpany (2x nałożony szampon ._.), wypachniony... A jego sobotni perfum mimo to nie zniknął do końca, ale w znacznej części się już ulotnił na szczęście.
Więc z tej okazji (i dlatego, że pogoda brzydka, w parku mało osób, nikt sie gapić nie będzie ;3) poszłyśmy w teren :D
Ruter wyjątkowo lubi się tarzać. Rzekłabym wręcz, namiętnie. Pamiętam, jak na wyjeździe na ryby dorwał resztki po patroszeniu i w ciągu kilkunastu sekund był już cały w rybich flaczkach. Odór nie do zapomnienia. Ale przynajmniej mógł poczuć się, jak pies. Ptysiowi zapewne tarzanko również musiało sprawić dużą przyjemność. A ty się biedny człowieku uporaj później ze smrodkiem. :P
OdpowiedzUsuńMój Brooklyn uwielbia się tarzać, im bardziej śmierdzące tym lepiej.
OdpowiedzUsuńKiedyś wytarzał się w rybach, ale potrafi też po prostu w kupie:/
Dlatego ja mojego mam zawsze zgolonego na krótko, a mimo to czasem po spacerze muszę go wykąpać.
Ciekawy post:)
Moja Amelcia też uwielbia się tarzać ,ale robi to zazwyczaj na trawie skoszonej . Ostatnio mimo mojego zdziwienia wytarzała się w resztkach zepsutych jabłka , ale na szczęście zdołałam ją oderwać . Nie zapomne tego ,że codziennie za blokami się chce tarza w mydłach , które ktoś wyrzucił a nie zostały posprzątane...wiec zapaszki też uwielbia jak Twój Ptys xD
OdpowiedzUsuńZdjecie śliczne , widać ,ze Ptyś jest bardzo wysoki