Strony

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Na wsi

Afganiąto bryka sobie wesoło po podwórku, pierwszy raz od kilku dni absolutnie bez kagańca oraz - z czego jestem tak dumna, że grozi mi lewitacja - pod pełną kontrolą. Nie napada na znajdujące się na podwórku psy, nie prowokuje, nie wywołuje spięć, w razie "w" wystarczy zawołać i z psa na sztywnych łapach ze śmiertelnie poważną miną zmienia się ponownie w Ptysia z glupkowatym wyrazem pyska :) Generalnie obyło się prawie bez bójek, utarczek, pogryzień i mam wrażenie, że dużą rolę tutaj odegrał fakt, że mam w końcu czas na prawdę psa wybiegać, nie wyżywa więc frustracji na innych. Rower, potem na pole, komendy i tak, moi drodzy - Sukces !

Mój karmiony na pokaz pies anorektyk nie zje swojego jedzenia z własnej miski, nie ma szans ! Za to biega po podwórku jakby mu ktoś ogon podpalił, lampi od każdego - a to Delmę, a to kanapkę, paszczecik, parówkę, podżera z psich (i kocich... i świńskich w sumie też...) misek jak się da i kiedy się tylko da. No i ten "pachnący" chlewik... Uf, trzeba przyznać, że psy szybko polapały się w zamiarach Ptysia i kiedy tylko zbliża się do misek jest zmuszany do natychmiastowego odwrotu, koty nie wychodzą na podwórko kiedy pojawia się kudłaty, ale co się udało ? Otóż w końcu wystarczy, że raz krzyknę i pies zatrzymuje się w miejscu, zastanowi i w efekcie nie wchodzi do świnek, nie pachnie zatem jak świnki. Raz oczywiście powiedzieć mu nie wystarczy. Odwrócę się na chwilę a pies z dziecięcą radością wpada do przybytku aromatów wszelakich... Jednak zazwyczaj udaje się go z tamtąd wyciągnąć w miarę szybko :)




Wczoraj natomiast byłam odrobinę w szoku jeśli chodzi o jego zachowanie, a raczej apetyt. Otóż to przecież pies-anorektyk, każdy to wie. Jednego dnia potrafi przebiec cztery kilometry przy rowerze, półtora przeszarżować luzem, kolejne półtora przebiec razem ze mną (nie wyliczając tych wszystkich bieganin po podwórku, marszów spacerowych itp. Itd.) a wieczorem zjeść jakieś dwieście pięćdziesiąt gram jedzenia (przy czym dawka preferowana przy normalnej aktywności to jakieś trzysta dwanaście) doprowadzając mnie tym do rozpaczy – ot, mam przyjaciela anorektyka, nie bylibyście zrozpaczeni ? Wczoraj natomiast nie dość, że do południa wsunął swoje dwieście pięćdziesiąt, połowę pasztetu kasztelańskiego to jeszcze indyczą szyjkę, trochę białego serka no i wszystko to, co udało mu się ukradkiem ukraść z misek pozostałych psów (sic! Cholernik zawsze to robi jak tylko spuści się z niego wzrok). Biorąc pod uwagę, że zrobiłam mu również wielki Dzień Wolny od rowerka i biegów (biegał ile sam chciał, luzem) można powiedzieć, że chyba wziął sobie do serca moje przestrogi o psach-anorektykach i ich smutnym końcu w młodym wieku. Waga oczywiście pozostaje nieugięta – wciąż widnieje na niej brzydki kilogram ubytku w porównaniu do poprzedniego miesiąca. 
Jako, że jestem często właścicielką desperatką i z lekka histeryczką ( ;) ) wlazłam sobie kiedyś na Internet w poszukiwaniu mądrości „jak utuczyć psa”. Google oczywiście swoje, i chociaz sugerowane „jak utuczyć świnię” bardzo mnie korciło, to trzymałam się swojego wątku. Weszłam sobie na stronę i czytam z wielce inteligentną i uprzejmą miną: „Najprostsze – syp więcej jedzenia, dawaj mniej ruchu”. W mojej głowie powstał od razu następujący obrazek – wyżarte dwieście pięćdziesiąt z półkilograma w misce, nadwerężone mięśnie od upierdliwego ciągnięcia na smyczy, zaczepki innych psów, jęczenie w domu, jęczenie na dworze, jęczenie w parku, w aucie… Hm, dziękuję bardzo, Wujku Google, tego już probowaliśmy – bez PORZĄDANEGO skutku… To samo z makaronem (a fuj, makaron ?? Sama sobie zjedz), bułkami (co???) i innymi tuczącymi łakociami.


Poza ty reaktywowaliśmy bieganie. I, no tak, powiedzcie mi – po co męczyć się jakiś kilometr i biec przy nodze z łagodnej górki, kiedy można ciągnąć i popędzać a nie wlec się niemiłosiernie ? No i po co pod tą górkę podbiegać ciągnąc lub przynajmniej równając skoro można zdać się na bezpłatny wyciąg, który truchta przed wami ? Tak, nie mylicie się, Ptyś doszedł do takich wniosków umilając mi bieganko dzień w dzień, za każdym razem w inny, nietypowy sposób. Dzisiejszy wymysł – czyli bieg pod górkę i holowanie jakichs dwudziestu siedmiu kilogramów Afgańczyka (znowu schudł, akurat w tym konkretnym momencie szalenie mnie to ucieszyło) zaliczał się do tych, które z uśmiechem wspominam po fakcie. Bo cóż – słowa, które padly podczas wbiegania… Nie nadają się do niczyich uszu i mogą być usprawiedliwieniem tego, dlaczego pewien Afgańczyk trzymał się jak najdalej…
No i trzeciego dnia w ramach ułatwienia mi życia pies wykombinował którędy wychodzę i  żebym nie mogła wydostać się ukradkiem – chociaż podejrzewam, że chodziło raczej o „wydostać się w ogóle” – położył się w poprzek drzwi (otwieranych do wewnątrz oczywiście) i wszelkie próby usunięcia zbywał wielkim protestem – pomruki, przeciąganie się, ziewanie, jaki to bydlaczek zmęczony aż się biedny ruszyć nie może. Albo wręcz przeciwnie - przecież ja nie żyję, co ty tak bezczelnie, bez szacunku dla truchła, trupka przenieść próbujesz ?! Że co ? Chcesz wyjść ? O Boże, ja do rana wytrzymuje to ty też wytrzymasz…

Aha i na koniec pochwalny pean na cześć kiltixa - jedynie pięć kleszczy na takie wyprawy jakie organizowaliśmy to jest cud :D
















5 komentarzy:

  1. jeżeli pojedziemy do Poznania to tylko na jeden dzień bez noclegu

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale on śliczny <33
    Jak czytam opisy tego co Ptyś wymyśla, to przed oczyma mam swojego kudłacza. Aż dziwne że zachowują się tak podobnie. Z tym wyjątkiem, że mój żadnych świńskich zapaszków by sobie nie odmówił. Choćby się waliło, paliło a pańcia darła w niebogłosy - zjeść takie smakowitości czy wytarzać się - to jest to :D
    Macie może sarny na waszych terenach spacerowych? Bo na zdjęciach widać że Ptyś sobie grzecznie biega, a mój jest grzeczny do momentu w którym zobaczy sarnę - wtedy głuchnie, i jedyne co jest ważne to dogonić sarnę (choć nigdy mu się jeszcze nie udało :D). Cały czas szukam metody która pomogłaby mi go nauczyć przychodzenia do nogi ZAWSZE, ale niestety zwierzęta w dalszym ciągu są dla niego atrakcyjniejsze niż ja. A jak tam Ptysiowy? Zawsze na komendę wraca?

    OdpowiedzUsuń
  3. No ja jestem cierpliwa tylko dlatego że jest to moja dosyć dobra kumpela, tyle że chyba w jakąś depresję wpadła i zaczyna to być uciążliwe. No ale.. :)

    Ja też jak widzę sarny to nie puszczam mojego ze smyczy, z tym że teraz u nas są wysokie zboża i trawy i ledwo można ich rogi zauważyć, a poza tym mój ma rewelacyjny węch i bardzo często go wykorzystuje tropiąc sobie zwierzynę. Tylko że jak pogoni bażanta to jestem w stanie go odwołać, a poza tym bażanty są bardzo płochliwe i szybko zaczynają korzystać ze swoich skrzydeł i Dino widząc że mu obiad odfrunął daje sobie spokój i szybko do mnie wraca. Z sarnami jest gorzej, bo łobuz traktuje pogoń za nimi jako rewelacyjną zabawę. Nigdy mi nie zwiał na dłużej niż powiedzmy trzy minuty i zazwyczaj mam go w zasięgu wzroku, ale jak ruszy to nie mam po co go wołać bo nie reaguje, a że jestem przewrażliwiona to od razu mam myśli typu 'a co jeśli tym razem nie wróci?', 'a co jeśli wpadnie gdzieś pod samochód', 'a co jeśli pobiegnie sam do lasu i się zgubi'.
    Przetestowałam już kilka metod odwoływania go, ale wszystkie z nich są/były skuteczne dopóki nie ruszył w pogoń za jakimś zwierzęciem.
    Nie jestem zwolenniczką ciągłych spacerów na smyczy, i jako że mieszkamy sobie na wsi to nie pozostaje mi nic innego jak mieć oczy dookoła głowy i non stop kontrolować czy gdzieś na horyzoncie nie pojawia się coś atrakcyjnego dla mojego czworonoga.
    Chyba że wygram miliony w totka to sobie kupię całą wieś, ogrodzę i będzie mógł gonić co tylko mu się spodoba :DD

    OdpowiedzUsuń
  4. To super ,że Ptyś się wybiegał i ma nowego kolegę :)

    OdpowiedzUsuń
  5. O, dzięki za linka, sytuacja opisana w tym artykule identyczna jak u nas. Z tym, że ja próbuję unikać wszystkich tego typu metod. Nie jestem w stanie nawet kolczatki psu założyć, bo nie chcę mu robić krzywdy. Z drugiej strony lepiej już chyba w ostateczności obrożę elektryczną niż gdyby miał mi w czasie takiej pogoni wpaść pod samochód.
    No nic, będę musiała poczytać o tym więcej i zdecydujemy. Najwyżej w terenach nieznanych będzie cały czas na lince biegał, na jego własne życzenie, skoro nie chce się słuchać :p

    OdpowiedzUsuń