Strony

środa, 28 grudnia 2011

Postanowienia Noworoczne


Dzisiejsza notka będzie o moich postanowieniach noworocznych. Zapraszam do czytania :D

Wiecie, w poprzedniej notce pisalam o frisbee. Będe miala to możliwość ćwiczyć. Ale mam problem. Na treningi kocham chodzić ale... pod wieczór. A w pobliżu nie ma żadnego terenu do ćwiczeń. No dobra! Na gimnazjum, no dobra, dobra. Ale wizja przerzucania Ptysia przez 1,5 metrowy plot, jakoś mnie nie zachęca :P Oczywiscie cokolwiek mam ćwiczyć, to zawsze się budze pod wieczór, kiedy nie mogę juz nigdzie wyjść, albo teren jest w niefajnej okolicy... Hm...

Tak więc...
1. Ruszyć się z domu o godzinie 15, zamiast 20. Przejść się trochę dalej i wychodzić z Ptysiem wcześniej.

Często wymigiwalam się od dlugich spacerów tekstem "Nie mam czasu". Tak na serio, to nie chodzilo o naukę. Po prostu wgl się nie uczylam, a za to siedzialam na kompie...

2. Ograniczamy komputer, zwiększamy czas dla psa (co daje mu CONAJMNIEJ godzinę na plusie :PP)

A więc, Ptyś ma trochę zepsute... wszystko... Pomijam agresję, o tym będzie zaraz. Ale nagrody nagrodami nie są. Są lapówkami. Na wszystkie komendy nie reaguje, będę musiala pozmieniać nazwy.

3. Zacząć wszystko od początku, tak jakby Ptyś dopiero co przyjechal. Siad=Sit, Leżeć = Down. Nagrody rozdzielać tak jak się powinno rozdzielać. Nie przekupywać. Przestrzegać zlotych zasad motywacji(powiesić nad lóżkiem).

Agresja. Ptyś ma klopoty z agresją do ludzi. To znaczy, mówiąc klopoty, mówię dość spore. Rzuca się, lapie za ręce, już ugryzl czlowieka. Jest w sumie nieprzewidywalny. Nie wiadomo na kogo wyskoczy. Dlatego... wzywamy behawiorystkę.

4. Wezwać behawiorystkę, wziąc się za niego ostro, nie popuszczać, nie ignorować, pracować !!!

Wiecie, czasami trudno bylo mi wstać rano o 6.30 zeby z nim wyjśc...co skutkowalo doslownie wychodzeniem na siku i kupe na 5 minut na pobliski trawnik.

5. Wstawać o 6.10 i zapieprzać na pole, spuszczać piesa żeby się wyszumial chociaż trochę.

Dobra, ostatnie postanowienie jest dziwne. To znaczy, dotyczy jak najbardziej psa, ale nie mogę powiedzieć wszystkich szczególow owego planu, bo jeszcze przeczytalyby to nieodpowiednie osoby i nie byloby niespodzianki :))
Mamy w domu bardzo milą atmosferę. Wszystko przez ostatnią klótnię z rodzicami o psa. Podczas klótni dowiedzialam się mnóstwo ciekawych rzeczy. Na przyklad to iż, Ptyś nie jest agresywny, i jeśli jest, to tylko przeze mnie. To ze jest okaleczony {kastracja} i to że chcę z niego zrobić cielaka {w sensie obraźliwym, w sensie że poslusznego psa ;))}. Kontynuując. Tata wszystko mi psuje. Co ja osiągnę, ten zaraz weźmie psa i problem come back, hello It's me!!!

6. Wytoczyć malą wojenkę rodzicom. No cóż, mówiąc malą mam na myśli średnią a wyjdzie pewnie duża. Mam zamiar nie dopuszczać do spacerów psa z Tatą, tylko tyle ile jest minimum. No i zmienić jeszcze parę rzeczy.

Rok 2012 będzie rokiem zmian. Zmian na dobre (podczas pisania tego, już się uśmiecham :DD).

Happy New Year!
Szczęśliwego, radosnego i zwariowanego Nowego Roku!

PS Tak wiem, że wcześnie i że przed nowym rokiem, ale mam nadzieję, ze mi wybaczycie :DD

niedziela, 11 grudnia 2011

Marzenia



Przyznam się bez bicia, że jeszcze wczoraj nagłówek brzmiał "Niespełnione marzenia". Ale zmieniłam go, ponieważ okazuje się ze z "niespełnione", może zniknąć ten przedrostek "nie".

Moim marzeniem było Frisbee. Ale nie jakieś byle jakie Frisbee. Chciałam uprawiać DogFrisbee. Odkąd zobaczyła Paule i Wenę.. to już był totalny mój koniec. Nie chciałam nic innego w życiu robić. Tylko iść w ich ślady. Chciałam być mistrzem, mieć wiernego psa, który pójdzie ze mną na koniec świata, któremu pokaże dysk i on po prostu się zatraci w tym sporcie. Chciałam, zeby podobało mu się to, tak samo jak i mi. Dysk, Frisbee - to moja miłość. Ćwiczę to sama, bez psa, same rzuty już rok. Przygotowywuje się na ten moment. Na moment kiedy wejdę na wyższy poziom- DogFrisbee.
20 marca (oj tak, często będzie padać tu ta data :P) w Sobotę, przywieźliśmy mojego psa. Nie to chciałam. Chciałam co innego. On miał wszystko gdzieś (jak patrze na to z czasem, to przypominał trochę mnie teraz XD), nie chciał się bawić... Kompletne zero.



Ale najgorsze było to, że on się w ogóle nie interesował Frisbee. Pokazałam mu Pocket Rocket, było twarde. No i koniec. Łapał tylko na smaki. Ale przecież nie oto mi chodziło! To miał być mistrz! On miał po miesiacu wymiatać wszystkie zawody!!! Co się dzieje?! Dlaczego nie łapie?! Dlaczego się nie słucha?!
Pamiętam mój zawód... Jak byłam zawiedziona, tym psem. "Głupi pies" - mówiłam.
Ale prawda byłam inna.



- Głupia właścicielka - o tak powinnam mówić - niecierpliwa, głupia, rozkapryszona - o tak, tak. Tak powinnam. Bo to nie była jego wina. To była moja wina. Moje wielkie ambicje, przeogromne wręcz ambicje. Chciałam mieć z dnia na dzień piękną i ułożoną Wene przed sobą. Ale ja miałam Ptysia. Ptysia, który próbował mnie nauczyć zaufania, cierpliwości i ciężkiej pracy. Ignorowałam to.



Postanowiłam że kupię sobie psa do frisbee, wezmę go na studia i spełnię marzenia. Zapomniałam. Zapomniałam o Ptysiu, o wiernym psie, który znosi mnie codziennie, który mnie budzi, pomaga i wspiera.



I w końcu, gdy całkowicie z tego zrezygnowałam, gdy powiedziałam (może wam to potwierdzić moja siostra nawet :PP) - Kocham go i wezmę go na studia ze sobą, nie zostawię go jak jakiegoś śmiecia w Żarach, tylko po to, żeby wziąc sobie "zabaweczkę" i wygrywać...
NIE. DOŚĆ. On tu jest po to. Wlaśnie po to, żeby mi pomóc i teraz to widzę.
I posłuchajcie. Gdy całkowicie z tego wszystkie zrezygnowałam, z całego frisbee, przyznałam się i w ogóle...
On zaczął się starać. W sobotę szarpał się tamtym plastikiem (pisałam wczoraj), a dzisiaj.. przeszedł samego siebie. Dzisiaj się szarpał prawdziwym frisbee, z prawdziwą przyjemnośćią, z uśmiechniętą mordą i z zawziętością. Szarpał się Praxisem. Nie moge w to uwierzyć. Latał za nim, biegał i się szarpał.

Coś mi się wydaje, ze ten pies jest bardziej inteligentny niż ktokolwiek myśli. I to mnie przeraża.. i zachwyca.

sobota, 10 grudnia 2011

Oszukaniec!

Tak! To o Ptysiu!
Wiecie co? Ja się staram z tym frisbee! Czaję się na miękkie, na SoftFlite. Na jakieś gumowe. Nie chcę go zniechęcać (już raz to zrobiłam Pocket Rocketem i nie chcę ryzykować znowu, szczególnie, ze on na prawdę ma w dupie twarde, bo jego dziąsełka bolą i ząbki!). Bo on się nie szarpie, nawet nie zwraca uwagi...

NIE WIERZCIE TEMU MAŁEMU OBŁUDNIKOWI!
Dzisiaj wyciągnęłam takie "frisbee" z dziurą w środku. Kiedyś chyba pachniało wanilią. Jest jeszcze twardsze niż Pocket Rocket.
Zdjęłąm je z szafy, bez żadnych nadziei i pokazałam mu je. Mój pies dostał szajby. Złapał za nie i zaczął ciągnąc. Nawet nie zdążyłam się zdziwić, jak popędziliśmy do pokoju, a pies dosłownie szalał na dywanie, łapał, przynosił i przeciągał się nim. Wołał jeszcze, jeszcze, chcę jeszcze!
Zabrałam mu chyba w odpowiednim momencie, bo wtedy kiedy jego zainteresowanie było spore i jeszcze wzrastało...



Co za cholerny kłamca! A tak to on ma w dupie szarpanie się nawet głupim Praxisem, tak?! Super! Zapamiętam to sobie ty nie-mój-psie! (Mój pies się nie szarpie frisbee, a szczególnie twardym. Mój pies to olewa i patrzy na mnie z miną "A co ty chcesz ode mnie kobieto?")



Jakiś przełom kurdę!
A tak by the way...
To śniło mi się dzisiaj (Sobota, 10 grudnia), że Ptyś nakręcił się na frisbee, tak na maksa. Wstałam z westchnieniem "Szkoda ze to tylko sen..."

Chaos.

Tak, będzie chaos w mojej notce. Jak nigdy :)) (A może jak zawsze, tylko tego nie zauważam? Nie wiem. Trudno stwierdzić).
Chciałabym powiadomić Was, ze u nas wszystko w porządku. Ostatni miesiąc był chaotyczny. Brak długich spacerów, dużo nerwów spowodowanych moimi humorami, lekkie spięcia w rodzinie. Takie tam rzeczy.
Dobra, żeby to miało trochę ładu i składu...
W tamtym miesiącu mieliśmy po prostu masakrę z rzeźnią pod gilotyną. Ptyś rzucał się strasznie na ludzie, na psy. Wyskakiwał do każdego. "Gorzej być nie może!". Straciłam nadzieję ze on kiedykolwiek będzie normalnym psem, z którym wyjdę na spokojnie, nie bojąc się, że zaraz będę musiała łapac go za obrożę, przy np. rowerzyście. A jednak było gorzej. Bo do tego wszystkiego Ptyś zaczął znowu ciągnąc na smyczy.
Pewnego dnia usiadłam na krześle, podparłam się załamana ręką i rozmyślałam. Pamiętam moje myśli "Może lepiej jakby go nie było? Może gdybym się wtedy na niego nie zgodziła, to nie byłoby problemu? Miałabym Owczarka australijskiego i pod ręką hodowców i właścicieli, wychowałabym cudownego psa do sportu. " - potrząsnęłam głową, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. "Ale on tu jest. Co ja sobie wyobrażam? Muszę obmyślić plan wojenny, użalanie się nad sobą nic nie da".
Zaczęłam powrót do pracy od... wyjścia na pole. Tak, poszłam z nim na prawdziwy długi spacer od paru tygodni. Nareszcie! Widziałam go jak się cieszył, jak biegał szczęśliwy, jak ganiał za patykiem, za parówką. Jak zaczepiał mnie do zabawy.
O nie. Nie ma mowy. Nie oddam go choćby nie wiem co. Praca wznowiona. Poczułam się nareszcie sobą. Bez pracy z nim... Nie, nawet o tym teraz nawet nie piszę.
I tak. Jest lepiej z nami. Moje interakcje z nim się poprawiły, zaczęłąm z nim pracować nad agresją lękową (to w następnej notce :PP) do ludzi i ignorowaniem psów. Na ludzi się nie rzuca, odwracam jego uwagę, a on się skupia. Psa potrafi minąć całkowicie bez problemu, wystarczy że mam smakołyk. Wystarczy ze się staram. Wtedy on również się stara.


I myślcie sobie co chcecie! Mam walniętego psa i NIGDY go nie oddam! Nawet jakby mi ktoś proponował Cattle Doga albo milion euro. Oh no! Możecie sobie to wziąć, ja mam psa, który mnie kocha i to z wzajemnością. I kocham go mimo jego wad, mimo że go trochę spieprzyłam. I nawet jeśli czasami mu grożę (Jaja ci zaraz urwę ! - Ptyś mina WTF?! Ciekawe, jak masz zamiar to zrobić skoro ich nie mam!!! - Cicho! To się wytnie!) to i tak w to nie wierzcie :PP





PS Mam tyle pomysłów na notki, że zaraz zaczne nadrabiać tamten miesiąc :PP

niedziela, 23 października 2011

Nie potrafię skakać!

20 marca 2010 roku, przyjechała do nas przerażona kulka. Dziecko, które bało się psssssssssssssssst z ciężarówek, parasolek, schodów, auta... i skakania.
A raczej... On nie potrafił skakać. Nigdy tego nie robił, więc... co to jest? Skakanie... no wiadomo, wybija się z ziemi i przeskakuje daną przeszkodę. Ptyś -mój pies tego nie potrafił.
- JUMP! - krzyczałam i pokazywałam mu żeby przeskoczył ławkę. Pies robił baranka i cofał się przerażony. Co ja od neigo wymagam?! Do załamania rąk daleko nie było, a pamiętam, że pierwszy raz w życiu wszedł na lawkę, jak ktoś z nas na nią wszedł i pokazał że to nic strasznego. Powoli zaczął wchodzić na ławkę (pamiętam jak się trząsł, jak się cholernie trząsł na jakiejś głupiej ławce). Ale skakanie to wciąż nie było.
Ale powoli, powoli... Zaczęliśmy. Zaczął skakać przez ławkę (ograniczaliśmy te skoki, bo chociaż to charciszcze, to nie chcieliśmy, zeby się nabawił dysplazji ;)). To bylo OGROMNE osiągnięcie! Tak się cieszyłam! Jezu! On SKACZE!



Potem było tylko lepiej! Nie wierzyłam własnym oczom! Mój pies, który bał się przeskoczyć hopkę o wysokości 20 cm... skakał mi przez nogę ! ! !



Ale czy to koniec? Zatrzymamy się tylko na przeskoczeniu nogi? Nieeee..!
Zobaczcie co mój pies wyprawiał w wakacje! Ponad 1,70 m...


"Czy będę potrafiła zrobić z nim coś jeszcze? Posunąć się krok dalej? Czy to możliwe?" - pomyślałam. I okazało się ze a i owszem.
A więc drodzy i mili czytelnicy Ptysiowego! Chcę oznajmić, że otóż DA SIĘ zrobić coś jeszcze i coś więcej! TAK! Mój pies wczoraj zaliczył LEG VAULTA i skakał bardzo wysoko! Ja BYŁAM i JESTEM w szoku to co się wczoraj stało.




I pomyśleć, że to ten sam pies...

Proszę, tutaj albumik: więcej zdjęć :P
KLIKNIJ TUTAJ

sobota, 15 października 2011

Dziewczynka i Jej Pies

     To nie to, że jestem samolubną egoistką. No zaraz, przecież nie zawsze, prawda ?! Zdarza mi się myśleć o innych... czasami. I to nawet z pozytywnym skutkiem dla nich ! 
     Jednak kiedy padło sakramentalne "tak" na psa przed moimi oczami roztoczyła się jednoznaczna wizja wskazująca na to, że będziemy z tym psem najlepszymi kumplami, bo w końcu pies będzie mój i to mnie wybierze sobie na przewodnika. I wiecie co ? Guzik prawda. Rzeczywistość stwierdziła, że da po pysku moim wizjonerskim marzeniom. Faktem jest, że od początku byłam na straconej pozycji, chociaż walczyłam dzielnie. Ptysiek wolał i nadal woli Paulinę w roli najlepszego kumpla. Podczas gdy ja muszę sporo się napracować, żeby coś z niego wydusić ze strony mojej siostry wystarczy czasami tylko spojrzenie. Patrząc na tą dwójkę mam czasami wrażenie, że porozumiewają się bez słów - Paula pomyśli a Ptyś zrobi.
     Często ona może pozwolić sobie na coś, co nie przeszłoby z nikim innym. Wypuszczenie psa z mieszkania i pewność, że poczeka ? Tylko z Pauliną. Spuszczenie go w parku ? Tylko z Pauliną. Chociaż zdaję sobie sprawę, że to głównie jej ciężka praca i konsekwencja(której mi czasaaaa...ee....no dobra, często brakuje) są głównymi powodami tego sukcesu, to i tak ciężko mi uwierzyć w to, co czasami widzę. Paulina nie musi mówić psu "stój" - on staje i czeka na nią bez komendy. Ona nie musi wydawać komendy "siad" - tak na prawdę często wystarczy spojrzenie. Równie efektownie potrafi odesłać młodego na miejsce - bez słów. To na widok zabawki w jej rękach psu zapala się ognik głupawki w oczach. 
     Dla mnie to jakiś taki malutki rodzaj magii. Szczególnie dzisiaj, kiedy jestem w domu na weekend po dwóch tygodniach nieobecności robię wielkie oczy widząc postępy Ptyśka. Brak mojej osoby wyszedł mu widocznie na dobre - jeden przewodnik, jedna metoda szkolenia i pracy. Zniknęły te "szumy" o wdzięcznym nicku Bayoo ;) 

czwartek, 13 października 2011

Nauka, zaniedbanie i pogoda.


Tytuł taki chaotyczny… nie wiadomo o co chodzi. Ale o co chodzi? Ten tydzień był straszny. Ponarzekam trochę, a co!

Nauki od cholery, wchodzę do szkoły i dowiaduje się o kartkówce albo sprawdzianie albo o tym że jutro mnie ktoś pyta. Cudownie, prawda? (co to ma wspólnego z Ptysiem?!) No faktycznie. Ma wspólnego. Ale co? Neistety środkowy wyraz tytułu, to o Ptysiu. Zaniedbałam go, jeśli chodzi o wszystko w sumie. Długich spacerów nie było, cały czas coś do roboty, a to chemia, a to biologia a to co innego… A to jakiś projekt. Nie chcę kląć na blogu, ale jedyne słowo które nachodziło mi na język to było „Ja Pier… „. Spacerki króciutkie.. dodatkowo pogoda była dobijająca, jak już miałam więcej czasu to na dworze… lało. Czy musze mówić jakim pieskiem odpornym na przeziębieni (jak i ja :PP) jest mój pies? To sprawa numer jeden. Sprawa numer dwa… to jest to iż… mokły smakołyki.

NIE WEZME TEGO DO PYSKA. SAMA TO ZJEDZ. – i tak się kończyły moje dobre chęci !

W domu, coś robiliśmy, ale pies jakoś się tym nie męczył. Wr… I takie błędne koło. Na powrót zaczął zaczepiać ludzi, mieć wszystko w czterech literach. Wrrr… No nic, teraz tylko naprawiać to wszystko! I to w tempie ekspresowym, dopóki, dopóty jest pogoda…


Pozdrowienia dla właścicieli Maverick'a! Naszego braciszka!!! :))

sobota, 1 października 2011

Bieg o życie...

http://www.greyhounds.org/gpl/contents/entry.html

------Dzisiaj coś nie o Ptysiu. O Greyhoundzie... -----


Biegać… Biegać… Musze biec. Nie mogę się poddać. Musze biec. Szybciej. Muszę… Szybciej… Cholera. Wyprzedził mnie. Cholera, następny. Słabo mi… moja łapa. Boli… Muszę się spiąć. I biec, muszę ich wyprzedzić. Muszę DOPAŚĆ tego pieprzonego zająca! Przed innymi, pierwszy.

Moja łapa. Moja łapa. Ona mnie nie boli, tylko mi się wydaje. Ten dziwny chrzęst, to była moja wyobraźnia. Tak naprawdę, wszystko jest dobrze. Tylko mi się wydaje… Zając.. Zając.. Ucieka… SZYBKO! ! ! Zaciśnij zęby… przyspiesz. Szybciej, szybciej,szybciej! SZYBCIEJ DO CHOLERY.

Biegnę… boli… wyprzedzam… boli… Jak strasznie boli…

O nie.. Tylko nie to… W ułamku sekundy… świat się wali.. Potykam się.. Czyżby? Ja się potknąłem? Nie… Co jest z moją łapą? Co się z nią stało?! Dlaczego jest taka dziwna?! DLACZEGO TAK BOLI?!

Zaćmiony z bólu, ledwo żywy, słyszę jak leci przez megafon. To dźwięk, który wżyna się w uszy, dźwięk i słowa przez które zapada na mnie wyrok. „Niestety! Drodzy Państwo! The King of Racing złamał łapę, nie ukończył. Wykreślam ze stawki. „

Nie… Proszę… Nie.. To musi być jakiś okropny koszmar! Proszę uszczypnij mnie! Proszę pomóż mi ! Czuję. Ja żyję i chcę żyć. Nie skreślaj mnie! Ja jeszcze pobiegnę! Proszę! Tylko daj mi szansę! Daj mi trochę czasu! Proszę! Ja.. wygram..

Pomocy… Pomocy… Boli mnie… Bardzo mnie boli…

Czemu mi to robisz? Mój cichy pisk już nic dla Ciebie nie znaczy? ? Przed chwilą byłem mistrzem.. Auuu! Proszę… Proszę… To boli! Puśc mnie ! Nie! Ja to widziałem, daj mi szansę! Ja wygram dla Ciebie! Jesteś moim panem, nie.. nie…Nie.. zakładaj mi tego..

Ledwo żyję, ale chcę żyć. Zrobię wszystko. Nie rób mi tego, co moim przyjaciołom… Daj mi szansę, o Panie. Proszę Cię. Daj mi jeszcze jedną szansę! Wygram dla Ciebie Grand Prix, wygram dla Ciebie wszystko.

Cholera! Dusze się! Cholera! Nie mogę złapać oddechu. Zaczynam wyć, tak głośno, że słyszą mnie chyba wszyscy.

P… oo…mmmó…

Poo…m… óóó…ż…

Poo.. m.. óż… m.. mm…mm..iii…

Próbuje złapac oddech. Wyleciał ze mnie jedynie świst, dziwny charkot. Chciałem Cię uszczęśliwić, chciałem być kochany.. Przepraszam… że nie potrafiłem tego zrobić..

Wypuszczam powietrze, przestaje się szamotać. Ja… chyba umieram…

Przepraszam Cię…

http://www.all-creatures.org/anex/dog-sport-06.html

http://www.all-creatures.org/anex/dog-sport-09.html

http://www.all-creatures.org/anex/dog-sport-10.html

http://www.all-creatures.org/anex/dog-sport-22.html

http://www.all-creatures.org/anex/dog-sport-26.html

poniedziałek, 19 września 2011

Status Gwiazdy

     Z wieloma aspektami posiadania afgana się liczyłam przed wprowadzeniem osobnika tej rasy do swojego domu -z tym, że są uparte, nieposłuszne, że ich pielęgnacja jest czasochłonna a przede wszystkim liczyłam się z jednym - nie będzie łatwo. Jednak na jedno nie byłam zupełnie przygotowana i nawet przez myśl mi nie przeszło jak przyjmą go ludzie w mieście. Żary to mieścina licząca niecałe czterdzieści tysięcy mieszkańców - z pewnością nie metropolia, ale miasto średniej wielkości. Wiecie jaką sensację wywołuje w takim mieście jeden chart afgański ? Olbrzymią i nieporównywalną z niczym innym jeśli wziąć pod uwagę, że całe zainteresowanie skupia się wokół psa. Ludzie mogą nie kojarzyć jak wygląda ich burmistrz i mijać go w kolejce w Biedronce, ale Ptysia z daleka pokazywały palcami małe dzieci, uśmiechali się dorośli i na spacerach witali się z nim jakby się znali, jedni szturchali drugich kiedy przechodził, ze słowami "patrz, to TEN pies". Nieznajomi mi ludzie, których - mogłabym przysiąc - widziałam po raz pierwszy w życiu zagadywali z uśmiechem, witali się najpierw z moim psem ("Cześć Ptysiu") i tłumaczyli swoim pociechom: "To ta pani, która ma TEGO psa". Było i tak, że pociechy, na oko pięcioletnie na słowa rodziców: "Patrz, jaki piesek idzie" odpowiadały z oburzeniem, jakby rodzice popełniali ciężką zbrodnię nie wiedząc o tym: "To przecież Ptyś!". Nie było nas w żadnej gazecie, filmie czy chociażby ulotce reklamowej, ale byliśmy bezbłędnie rozpoznawalni gdziekolwiek się ruszyliśmy. Z psem takim jak ten można zapomnieć o anonimowości. Gdziekolwiek się pojawiał rodzice pokazywali go dzieciom palcami, dzieci rodzicom, pojawiała się dość spora liczba osób do głaskania czy robienia zdjęć telefonem ("Żona mi nie uwierzy na słowo, że spotkałem TAKIEGO psa!!"), rozmowy telefoniczne były urywane w połowie ("Stary, muszę kończyć, idzie tędy taki świetny pies, nie uwierzysz!") po to, by pogawędzić chwilę o Ptyśku, pogłaskać go. Poważnie obawiałam się, czy kiedyś z naszej winy nie dojdzie do wypadku, ponieważ kierowcy baardzo często zamiast patrzeć przed siebie patrzyli na psa, który dreptał chodnikiem. Nie miało znaczenia czy to policjant, strażak, strażnik miejski czy zwykły przechodzeń. Każdy chciał powiedzieć "cześć".* Wiele osób chciało też wiedzieć co to za rasa, jak ma na imię ten osobnik. Był lokalną gwiazdą. Z tego też tytułu korzystaliśmy ile tylko się dało, bo Ptyś miał wstęp w miejsca, w których zwykłe psiaki pojawiać się nie mogą. Zakupy w lokalnej Żabce czy jednym z marketów ? Uwierzcie mi, że nikt nawet nie mrugnął a pies został dodatkowo wygłaskany :)
     Jednak sława jak to sława - przychodzi i odchodzi, dzisiaj Ptyś nie wywołuje już takiego szumu wokół własnej psiej osoby. Ale swoje pięć minut miał !
______________
*Oprócz ludzi, którzy nie chcieli. Najczęściej były to kobiety, których dzieci z wrzaskiem leciały do naszego psa próbując wepchać mu ręce do pyska na co im się nie pozwalało (z naszej strony) słowami dość stanowczymi a kobiety były zdania, że "taki bydlak to powinien nosić kaganiec!!". Oczywiście "bydlak" odnosiło się do dziewięciomiesięcznego szczenięcia, nie do dziecka, które w następnej chwili próbowało przebiec na czerwonym przez pasy. Głaskać go nie chciały również starsze kobiety, którym bardzo przeszkadzał fakt, iż sprzątamy po swoim psie("Tak się nie robi, niech mi pani tego psa tu nie przyprowadza, bo ja później w jego [cenzura] wdeptuję!!") i wdeptują w jego wirtualne kupy. :))

wtorek, 30 sierpnia 2011

Pies odjajczony

     Innymi słowy ostatnio wydarzyło się bardzo dużo co skutkowało w krótkich, nudnych notkach, które tak na prawdę nic nie miały wspólnego z Ptyśkiem ani obecną sytuacją a były jedynie pewnego rodzaju odskocznią i pozwalały zająć myśli czym innym niż nakręcaniem się na to wydarzenie. Paskud w dniu wczorajszym został pozbawiony klejnotów rodowych. Dziś powoli odzyskuje mobilność ruchów, jasność umysłu i standardową tendencję do głupich pomysłów ;) Kto czyta blog Fauki - Zdaniem Psa - natknął się pewnie na notkę o kastracji Larego. U nas powody były bardzo zbliżone, chociaż nie takie same, ale sytuację prowadzącą do tej decyzji opiszę kiedy indziej i przy okazji.
   Aktualnie jestem na etapie błogosławienia wagi mojego psa i faktu, że nie mieszkamy zbyt wysoko :) Szczególnie, że przez ostatnie kilka spacerów psa znosiłam i wnosiłam - za każdym razem kiedy czuje ciągnięcie szwów dostaje przyspieszenia a potem siada co na schodach nie jest zbyt bezpieczne, szczególnie, że biegać też mu jeszcze nie wolno.
     Oczywiście Ptyś nie byłby Ptysiem, gdyby nie wykorzystywał sytuacji - wpatruje się smętnie i łapie to, co mu się rzuca, bo w końcu to "taaaki biedny piesek". Jak dalej będzie się tak objadał i obijał jednocześnie, to już niedługo urośnie biedaczek wszerz, jak mu złośliwcy wróżą. I, rzecz jasna, wszystko go taaak bardzo boli, taaak okropnie ciągnie, że chodzić nie może, ale na łóżko nagle nauczył się wskakiwać (nie wiem skąd mu się to wzięło, od zawsze miał zakaz leżenia na wyrkach) a zejść jest mu taaak trudno, misja niemożliwa. Przyspieszenia dostaje po tym jak się na niego raz a porządnie huknie. Od wczoraj nie próbował drugi raz numeru z łóżkiem, więc chyba dotarło do niego, że nie jest to najlepszy pomysł.
      Jak przystało na właścicielkę bez serca i sumienia stwierdzam, iż sytuacja nie uprawnia go do żadnych ulg, więc nie tylko nie pozwalam paskudowi leżeć na łóżku, ale również ciagnięcie na smyczy, które odezwało się ze zdwojoną siłą zostaje piłowane poprzez drzewko :)
     Tylko czym ja mu teraz będę grozić jak będzie się źle zachowywał ?!

piątek, 26 sierpnia 2011

Posiłek dla schroniska

     Pedigree już kolejny rok z rzędu organizuje akcję posiłku dla schroniska :) W tym roku przekazane zostaną aż 2 miliony (DWA miliony) posiłków dla schroniskowych zwierzaków, zatem zachęcam do brania udziału w akcji :)) I jak zawsze namawiam niezdecydowanych do tego, by swoje posiłki "wklepali" na schronisko w Zielonej Górze :)) 
     Coś czuję, że pedigree będzie przeważać pośród smakołyków dla psa w tym miesiącu :)) Posiłek można również przekazać poprzez wzięcie udziału w wydarzeniu na FB :)) 

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Kształtowanie

     Ostatnio Paulina (Zita) odkryła fajną zabawę - kształtowanie. Wykorzystywałyśmy to już wcześniej oczywiście, przy nauce sztuczek, ale nigdy ot tak dla relaksu. Otóż przed Ptysiem położyła dywanik i czekała na jego kombinacje względem tej rzeczy klikając i nagradzając adekwatnie rzeczy fajne i fajniejsze. Jednocześnie nie wydawała żadnych poleceń, komend, dźwięków, gestów - trudno było sie opanować, żeby mu nie podpowiadać ! Nie miało to tak na prawdę na celu niczego prócz poruszeniem szarych komórek psa (hop, hop ! jest tam kto ?!) i zobaczenia jak i czy będzie kombinował. Tak zaczęła od klikania na patrzenie, pacanie łapą, drugą, wchodzenie, siadanie. W końcu pies wykombinował znoszenie na dywanik walających się po podłodze spinaczy. A dywanik ? Urósł w jego oczach chyba do rangi magicznego artefaktu ;)

Ten kot to pies !

      Oczywiście kot jak to kot - jest strasznie cwany jeśli chodzi o psy na smyczy - przespaceruje mu się przed nosem, poleży i pogapi się bezczelnie kiedy jest poza zasięgiem, zacznie się wylizaywać. A co robi kiedy pies podchodzi bliżej ? Ucieka ? Wygina się w łuk ? Prycha? Warczy? Grozi pazurami ? A może udaje po prostu, że go tam nie ma ?
      Koty w naszym mieście są zszokowane tym długonogim dziwolągiem. Kiedy nas widzę zachowują się po trosze jak większość ludzi na początku - gapią sie bez skrępowania. Parapetowce przyklejają mordki do szyby i zaglądają  wielkimi oczyma, balkonowce wyglądają z balkonu... Rożnica jest taka, że kot nie zapyta mnie co za lamę prowadzę na smyczy.  Dziwoląg jednakże wprawia je w stan najwyższej konsternacji przez kilka rzeczy - nie goni, nie szczeka, nie zagryza... Więc co to jest, skoro się tak nie zachowuje ?!
     Koty nie wiedzą, ale ja z całą pewnością wiem. Mój  pies myśli, że kot to pies. Zachowuje się wobec nich identycznie jak wobec psów - uspokoi CSem, powącha i odejdzie zostawiając jeszcze bardziej skonsternowanego kota z jego własnymi myślami. Czemu tu się dziwić ? Pekińczyk, york, nagi grzywacz, dog niemiecki, bernardyn - to wszystko przecież psy, nawet jeśli niektóre wyglądają jak dziwolągi i różnią się od siebie. Więc dlaczego puchaty, średniego wzrostu zwierz nie miałby być zaliczony do tej grupki ? Po co się męczyć  rozróżnianiem ? No proszę was, już wystarczy, że są Dwunogi, Działające-Na-Nerwy-Bzykacze oraz Wabiki wszelkiej maści i wielkości. Po co sobie mącić w głowie.
     Zszokowane Mruczki zarzucają powoli jeżenie się na widok "tego psa". :)

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Ptyś i tabletki :)

     W związku z pewnymi wydarzeniami (a jednym z nich było nagłe przerzedzenie włosów na ogonie psa) postanowiłyśmy podawać psu AminoBiotin (tabletki z biotyną dzięki którym okrywa włosowa jest gęstsza, lśniąca i w ogóle jest ;)). Tabletki zostały jeszcze sprzed kilku miesięcy, więc po prostu stwierdziłyśmy, że dokończymy pudełko.
     Cóż, naiwnie sądziłam, że będzie łatwo - tabletki nie są jakieś wielkie, więc pobawiłam się w sprytną osobę, zawołałam psa i byłam dla niego taaaka miła (czym skrewiłam, bo stał się nagle niewiarygodnie czujny). Powtarzaliśmy komendy, nagradzałam go i nagle zamiast kawałeczka parówki dostał kawałeczek parówki z nadzieniem aminobiotinowym. Parówka zniknęła niemal równie szybko co poprzednie, tabletka wylądowała na dywanie a pies patrzył na mnie w skupieniu jakby chciał się zapytać co ja do jasnej-ciasnej chciałam zrobić. No dobra - pomyślałam - nie udało się tak, to spróbujemy inaczej. Założyłam, że kawałek nagrody był zbyt mały, więc dałam większy "z niespodzianką" - skończyło się w taki sam sposób. Jeszcze większy ? Bez zmian. Cała parówka ? No cóż - zjedzona, bez wkładu.
     Nie wiem jak to robił, ale za każdym razem znajdował tabletkę i wypluwał ją nie naruszając. Nie ważne - parówka, serek czy szynka. W tej właśnie sytuacji do pokoju weszła moja siostra, rozsiadła się na fotelu i przyglądała się z zaintrygowaniem naszym zmaganiom. Ja natomiast w końcu złapałam psa, otworzyłam  mu pysk, włożyłam nieszczęsną tabletkę za Granicę Z Zza Której Się Nie Wraca, zamknęłam paszczę, wymasowałam gardło i nieszczęsne stworzenie połknąć musiało. Już chciałam w ten sam sposób rozprawić się z drugą tabletką, kiedy wtrąciła się siostra pytając tonem rozbawionym, zaintrygowanym oraz z lekka zaniepokojonym co robię. Zbaraniałam. Jak to co robię ?! Staram się nakłonić gada, żeby zjadł tabletkę!
     Jak się okazało - źle. Paulina podeszła do psa, pokazała mu tabletkę, powiedziała spokojnie "zjedz", po czym tabletka została wchłonięta przez Ptyśka bez szemrania. Sam zjadł to diabelstwo! Bez zagryzania ! ! !
     I bądź tu człowieku mądry. 

wtorek, 9 sierpnia 2011

Rozjaśniamy się?



Aż zaczyna mnie niezdrowo ciekawić na jaki kolorek odrośnie. Brzuszek i łapki - wszystko poniżej siodła - jest jaśniejsze niż w zeszłym roku. jakieś takie ni to czarne, ni siwe, ni brązowe. Co z tego odrośnie ?...

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Dożyć swych dni

     Nie jestem człowiekiem, który codziennie ku własnemu przygnębieniu robi rankami przegląd prasowy. Jeśli mam być zupełnie szczera - należę raczej do tych ludzi, którzy mają gdzieś wydarzenia bieżące i zwracają na nie uwagę dopiero kiedy pukają do ich drzwi (lub zderzają się z nimi boleśnie...) np. w postaci mundurka szkolnego lub dziesięciu nowych zdjęć dodanych przez dziesięciu różnych znajomych zawierające tą samą treścią. Co mnie bezpośrednio nie dotyczy nie zaprząta mi myśli. Czasami jednak zdarza się, iż z nudów, kiedy przeczytam wszystkie Wasze notki (i nie znajdę pomysłu na inteligentny komentarz), sprawdzę dziesięć razy pocztę, fb, nk, fbl i inne portale, kiedy do spaceru z psem jest mnóstwo czasu a jednocześnie jest go za mało, żeby wyjść na basen lub pobiegać i wrócić przed godziną "w" - wtedy sprawdzam portale kolorowych psich odpowiedników skrzyżowania "Naj" z "Rewią". Często nie ma tam nic ciekawego - ot, konflikty z nazewnictwem ("Wychowuję, nie tresuję" - nawiasem, ciekawe kiedy będzie coś w stylu "Mój pies umiera, nie zdycha", jakby to w jaki sposób nazywamy jakąś czynność zmieniało cokolwiek), cudem uratowane psy, bestialsko skatowane, zloty, spotkania... I czasami taki temat jak dzisiaj, skłaniający do przemyśleń.
     Jestem - podobnie jak większość z Was - właścicielem psa młodego, któremu narazie ani się śni umierać (chociaż zapędy samobójcze to on miewa...), jednak temat śmierci zwierzaka zawsze wywołuje u mnie coś na kształt wiercenia się w fotelu. Zawsze obiecuję sobie, że nie dam mu cierpieć, że nie będę egoistycznie przedłużać mu życia, "bo jak będzie dostawał taką a taką tabletkę codziennie to nie będzie go bolało" - nie będę go szprycowała lekami, aby tylko na tych lekach ciągnął bez bólu i "cieszył się życiem". Uważam bowiem, że liczy się JAKOŚĆ życia zwierzęcia a nie jego długość... Bo co z tego, że pies mógłby pożyć dwa lata więcej, skoro byłyby to lata szprycowania lekami, ograniczeń, bólu, załatwiania się pod siebie ?
     Za rzekome znęcanie się nad swoim psem 71-letnia Brytyjka musi nosić elektroniczną opaskę – taką samą jak pospolici przestępcy.

Kłopoty Pauline Spoor rozpoczęły się w maju, kiedy do jej mieszkania niespodziewanie, przy użyciu siły wkroczyła policja i odebrała jej dwa psy. Od funkcjonariuszy dowiedziała się, że urzędnicy RSPCA poinformowali ich, że znęca się nad zwierzętami. O złej kondycji 18-letniego labradora Dextera prawdopodobnie donieśli urzędnikom sąsiedzi. Krótko po najeździe na dom kobiety Dexter został uśpiony. Gizmo, u którego nie stwierdzono problemów ze zdrowiem, wrócił pod opiekę kobiety.
Sąd w Tameside uznał, że pozwalając schorowanemu 18-letniemu labradorowi Dexterowi żyć tak długo, Pauline Spoor narażała go na niepotrzebne cierpienie. Za karę przez trzy miesiące musi nosić na nodze elektroniczną opaskę, nie może opuszczać domu między 21 wieczorem a 6 rano, musi zapłacić 250 funtów kosztów sądowych i przepracować kilkadziesiąt godzin na rzecz lokalnej społeczności.
Tymczasem jak zapewnia staruszka, cierpiący m.in. na zapalenie spojówek i artretyzm Dexter poruszał się o własnych siłach, miał apetyt i wychodził na spacery. Większą część dnia spędzał zaś, drzemiąc u stóp swojej właścicielki. - Być może źle zrobiłam, pozwalając mu żyć tak długo, ale go kochałam – mówi Pauline Spoor. – To prawda, że Dexter chodził wolno, ale ja też z racji wieku poruszam się powoli – dodaje.
Spoor, która – jak mówi – nigdy w życiu nie skrzywdziła żadnego czworonoga, uznała wyrok za upokarzający i odrażający. Jej obrońcy dowodzili przed sądem, że kobieta – sama w podeszłym wieku i schorowana – nie mogła zawieźć Dextera do weterynarza, gdyż w pobliżu jej miejsca zamieszkania nie ma przystanku autobusowego ani postoju taksówek, a na wizytę domową nie mogła sobie pozwolić. Informacja o surowej karze dla starszej kobiety zbulwersowała Brytyjczyków, którzy o sprawie żywo zaczęli dyskutować na internetowych forach. Wielu nie szczędziło gorzkich słów RSPCA, które w końcu także zabrało głos. „Pani Spoor prawdopodobnie nie chciała zabrać psa do lekarza, bo domyślała się, co od niego usłyszy. Naszą intencją nie było skazanie kobiety na noszenie elektronicznej opaski, ponieważ nasza organizacja nie ma wpływu na wyroki sądowe” – pisze w swoim oświadczeniu RSPCA. Jej urzędnicy nie zastanowili się jednak nad tym, jakie mogą być skutki ich decyzji. I to zarówno dla psa, jak i dla jego opiekunki, która nie znęcała się nad swoim zwierzakiem, tylko pozwalała mu w spokoju dożyć swych dni. 
Taki artykuł przeczytamy na psim portalu Psy.pl
     Jestem człowiekiem bardzo złośliwym, zaznaczam to na wstępie. A teraz z pełną świadomością wypowiadanych słów życzę sobie, żeby w Polsce znalazł się ktoś (sędzia i funkcjonariusz!), kto dobrałby się w taki sposób do "ciotek" z dogomanii. Może akurat czyta mnie jakaś złota rybka albo dżinn ?  Bo skoro schorowaną babuleńkę za labradora, który rzekomo nie był bardzo schorowany karają w ten sposób to może akurat te wszystkie osoby, które pompują pieniądze w utrzymywanie przy życiu przypadków, które i tak się nie podniosą, które skazane są na śmierć i sam weterynarz daje im niewielkie szansę na przeżycie a podtrzymywanie tych żyć jest po prostu przedłużaniem cierpienia... Cóż, aż miło jest pomyśleć, co by ich spotkało.
     Nie zrozumcie mnie źle - popieram wyciąganie psów ze schronisk, DT, ratowanie psów, których URATOWANIE JEST MOŻLIWE. Nie akceptuję tylko bezsensownego cierpienia zwierząt.
     Skoro jesteś miłośnikiem zwierząt, a w szczególności psów i kotów musisz przecież liczyć się ze świadomością, że "spokojne dożycie swych dni" dla Twojego pupila może oznaczać nie to, że zaśnie i się nie obudzi wyręczając nas w decyzjach, ale że będzie odchodził po "zastrzyku śmierci", którego dla niego zażyczymy, zapłacimy i jeszcze podziękujemy. Trzecią opcją jest pozwolenie mu na ból, który będzie się nasilał latami, ale będziemy machać na niego ręką dopóki pies wstaje i sam chodzi na spacery. Dopóki możemy się cieszyć nim i chwilami spędzonymi z nim. Dopóki nie czujemy wyrzutów sumienia. W tym miejscu muszę powiedzieć, że podziwiam Jona Katza za jego decyzję wobec jednego z labradorów.
     Decyzja o tym, kiedy pożegnać się z psem należy do właściciela tego psa. Mi teoretycznie nic do tego. Jednak kiedy widzę na wpół wyleniałego owczarka z siwym pyskiem, zaćmą na oczach, powłóczącego nogami, które uginają się pod nim przy próbie załatwienia zastanawiam się czy to kolejny właściciel, który stwierdza, że jego pies jeszcze sam wychodzi na spacer i "dożywa swych dni".
     Pozwólmy psu dożyć jego dni - ale bez bólu i przedłużania cierpień.

wtorek, 26 lipca 2011

Mózg powrócił !

- Ptyś, weź ! - ta komenda oznacza to samo co "aport" i generalnie sprawia, że mój pies przynosi różne przedmioty, więc bez większych skrupułów ciepnęłam mój lekki, bo niemal pusty, plecaczek w pole gryki. Myślałam, że jestem cwana, bo mój pies skoczy i przyniesie, więc sama nie będę musiała się fatygować. Ptysiowi jednak już w sobotę definitywnie wrócił dobry humor i nastrój do robienia głupich żartów. Skoczył w pole, oczywiście, wziął plecaczek, pewnie... A potem wszedł jeszcze dalej i z miną niewiniątka spojrzał na mnie jakby pytał "Oj, to tutaj miałem położyć?". Szczęka mi opadła, a moja siostra zaśmiewała się do rozpuku. Musicie bowiem wiedzieć, że poczucie humoru mojego psa jest dość specyficzne - ot, ukraść kapcie tak, żeby nikt nie zauważył i położyć gdzie indziej, zwinąć ukradkiem jakąś czapkę, rękawiczkę i schować, ale takiego numeru nigdy nie zrobił, więc uznałam, że to pewnie zła interpretacja komendy.
- No, Ptyś, weź!! - Pies parsknął, westchnął i plecak wylądował dalej w polu. Tam było źle ? No to dobrze, w takim razie tutaj pewnie jest idealnie. Odważyłam się powtórzyć jeszcze tylko raz a potem w obawie przed tym, że będę musiała wędrować na środek tego bezmiaru bieli pofatygowałam się sama. Ot, tak się czasami zdarza, że mojemu psu zachciewa się głupich żartów :)
     Nic zatem dziwnego, że od kilku dni chodzę przeszczęśliwa - już w niedzielę mózg wrócił na swoje miejsce. Nie chcę przechwalić, ale Ptysiek ostatnio pod niektórymi względami robi się wręcz niesamowity. ot, odbicie od pleców, flip, przeskoki, ten pies po prostu latał, był tak napalony na współpracę, że aż miło było spojrzeć. Poza tym - patyk, zwykły, głupi patyk był dla niego taaaki fajny, że robił za niego na prawdę wiele, to samo w poniedziałek i to mimo zabawy. Dlaczego tak się tym zachwycam ? Ten pies zawsze olewał na dworze zabawę i zabawki z mniejszym lub większym skutkiem. A patyki ? Ot, leżały sobie, niech leżą dalej, są ważniejsze rzeczy - np. zapachy, psy, ludzie, bączek, mucha... A teraz... Po prostu bajka :)

czwartek, 21 lipca 2011

Latający afgan

     Generalnie - wszystkie charty latają. Lotem ich właściciele i miłośnicy określają najczęściej najbardziej wyciągniętą część cwału kiedy pies nie dotyka łapami ziemi i jest nad nią jakby zawieszone. Ptyś lata również w inny sposób.
    Nauka latania w jego przypadku nie była łatwa. Niewiele osób wie, jakie ten pies miał opory przed skakaniem i wskakiwaniem na różne powierzchnie. Zatem moja siostra pracę zaczęła od początku i od podstaw co czasami sprowadzało się do przeskakiwania przez moją nieskromną osóbkę.
    Przeskakiwania nie przechodzenia.
    Przeskakiwania nie nadeptywania.
    Przeskakiwania a nie obiegania.
     I tak ciągle i w kółko. Niziutko, wyżej, jeszcze wyżej... Zazwyczaj jednak zostawiał np. dwie tylne łapki i "podskakiwał" przednimi. Przełom ? Spacery z burkami i obserwacja latających wyczynów Ferdka:
      Zgolenie psa z pewnością miało tutaj też wiele do powiedzenia - jak już wspomniałam Ptyś widocznie czuje się lepiej bez futra :) Zachowuje się jakby wrócił do lat szczenięcych conajmniej, współpracuje jakoś chętniej. Za każdym razem kiedy mówię "Ufff, dobrze, że wszedł na ten poziom, lepiej nie będzie, ale co tam" to... jest lepiej. Szarpie się już Praxisem, powolutku goni rollery no i robi to:
W związku z tą drastyczną zmianą zaczyna być strasznie pozytywnie :))

poniedziałek, 18 lipca 2011

Kiedy psów przybywa

     Wychodzenie ze sforą czterech średnio usłuchanych kudłaczy ma swoje wady i zalety, ale do najtrudniejszych nigdy nie należało. Ot, dwójka zawsze gdzieś blisko, jeden na zawołanie, a kolejny na smyczy ze względu na to, iż z tym przywołaniem wieczny problem ma. Jak widać - nic trudnego - tu rzucić piłkę, tam opieprzyć za coś, za co już za późno na opieprzanie, zerknąć na kolejnego, zgubić piłkę, odwołać od zwierzaczka, zaliczyć skoczenie przez pędzące dziesięć metrów taśmy... Jak widać - generalnie nic trudnego, znaleźć im zajęcie na godzinę. Chociaż prędzej można powiedzieć, że to one znajdują zajęcie mi...
     Nie wiem jednak dlaczego, ale sytuacja skomplikowała się kiedy do sfory doszedł Ptyś. Ot nagle rąk zabrakło, czworo czujnych oczu to za mało... Bezpodstawnie poniekąd, bo jak się okazało nasz pies pilnował się bardzo dobrze :) No, ale nagle okazało się, że rzucanie piłki i nagradzanie smakolem za przyjście to za dużo dla dwóch lewych rąk. Poza tym trzeba było szybko nagradzać całą piątkę za przychodzenie (co skutkowało znacznie większymi ubytkami smakołyków) i to dość szybko - w przeciwnym razie ma się jednego z psów na plecach, ramionach (na "papugę") lub głowie albo raźnie robiącego odbicia od ciała, bo pewnie na to czekam...
     Bo wiecie, wcześniej jedzenia na spacery za bardzo się nie zabierało, nie było takiej potrzeby, teraz jest potrzeba i jest też więcej głodnych pyszczków do nagrodzenia. Na szczęście uczą się patrząc, więc wystarczy na ich oczach nagradzać siedzącego i czekającego grzecznie na smakołyk Ptysia by wybić im z głowy skakanie po nogach. Ani się obejrzę i już cała sfora czeka grzecznie z zadkami przy ziemi, po prostu cud :D





     Jak łatwo zauważyć, psów jest czwórka. Piąty ma wyjątkowo demoralizujący wpływ na Ptyśka i z racji tego, że jego przywołanie jest wciąż w trakcie nauki spacer ma osobny i indywidualny :)) Ciemną stroną mocy, na początku, były konflikty w sforze, jednak dość szybko sytuacja się wyklarowała, młody został ustawiony i grzecznie przestrzega zasad a nawet ostatnio uczy się od burków, latać  chociażby :)

sobota, 16 lipca 2011

Today is not my day

     Są dni, kiedy młody nie potrafi się skupić, nie chce pracować, zachowuje się wyjątkowo źle od samego rana i do wieczora sytuacja nie ulega poprawie, ale raczej utrzymuje się na tym samym poziomie. W takie dni mam szczerą ochotę coś zrobić, co jasno mu komunikuję: "Psie, ogarnij się trochę, albo zgolę cię na łyso na znak hańby". Jak widać, ostatnio zachowywał się wyjątkowo paskudnie, bo go zgoliłam :P
     Znak hańby daje wyraźne efekty, już dzisiaj po prostu byłam w szoku - i ja i moja siostra - pies był wręcz cudowny. Nie zmieniło się w naszym postępowaniu wobec niego na dobrą sprawę nic a był mega zmotywowany, nakręcony na patyk tak, że aż zaczął szczekać i skakać po niego (normalne podejście: w tyle to mam. Podoba ci się ten patyk to za nim biegaj, ja mam ważniejsze sprawy). Komendy wykonywane były w ułamku sekundy, skupienie wręcz rewelacyjne, bawił się jabłko-piłeczką, aportował, przeskakiwał z radością i z własnej woli różne przeszkody, nawet zaliczył jedno odbicie od pleców. W takich dniach zastanawiam się - kto mi podmienił psa ?!

piątek, 15 lipca 2011

Psia filozofia życiowa


     Obserwując mojego psa i psy znajomych, rodziny czy też przygodnie napotykane na spacerach snuję sobie często domysły czysto teoretyczne, które czepiają się różnych kategorii życiowych. I tak, obserwując ostatnio mojego zbuntowanego psiego nastolatka, stwierdzam, że niektóre psy kierują się w życiu pewną filozofią albo mottem ;). O ile jednak ludzka filozofia obejmuje rozważania na temat podstawowych problemów takich jak np. istnienie, umysł, wartości, język, o tyle psia, o ile nie jest filozofią mojego psa, obejmuje rozważania nad problematyką bardziej przyziemną. Ot - miska i jej zawartość, spacer i jego długość, współpraca i jej jakość, właściciel i jego granice wytrzymałości.
      I tak chociażby znajome mi beagle i labradory zdają się wyznawać jakby grupowo filozofię więcej znaczy lepiej. Więcej jedzenia, więcej ruchu, więcej zabawy, pieszczot, miziania, aportowania piłeczki, szalonych zabawa i biegów z pobratymcami, w przeciwnym razie - więcej ujadania, warczenia i rzucania się na smyczy. Jeden znajomy beagle jeszcze rok temu doprowadzał naszego Ptysia do stanu skrajnego wyczerpania przez harce i gonitwy, ale cóż to, on chciałby więcej !
     Znowuż kundelki stanowią grono bardzo zróżnicowane jeśli chodzi o filozofie i motta - są wśród nich i skrajni wyznawcy prostej i efektownej filozofii jedz i śpij. Prostej oczywiście tylko w brzmieniu. Można przecież za dużo spać i zaspać na posiłek, za dużo zjeść i nie móc spać ;) Jest też grupa wyznająca jakiś pokrętny adrenalinizm - co cię nie zabije to cię wzmocni. Tutaj kryją się wszystkie psy szukające dreszczyku emocji (dla swoich właścicieli chyba ;)) poprzez notoryczne łamanie kończyn swoich lub cudzych. Są oczywiście i takie, które twierdzą, że żyję, by pracować i dnia nicnierobienia sobie nie wyobrażają. Są też i takie, które to, z przyczyny zwanej zazwyczaj właściciel pracują, by żyć,choć może niekoniecznie zdają sobie z tego sprawę, że gdy przestaną pracować i zarabiać na swoje utrzymanie może zrobić się kiepskawo. Mnóstwo jest też stoików, którzy ze spokojem przyjmują wszystko i nic nie jest w stanie wytrącić ich z równowagi.
     Jest też oczywiście cała gama oszołomów, które wyznają coś niczym nasze carpe diem - i rzeczywiście - każdy kolejny witają tak, jakby miał być ich ostatnim. Nacieszyć się życiem nie mogą, swoim entuzjazmem, energią i pomysłowością te wieczne szczenięta nie raz doprowadzają właścicieli do łez. Mogę się tutaj rozpisywać na ten temat i nie wymienić nawet jednej dziesiątej psiego podejścia do życia.
     Jak się łatwo domyśleć - Ptyś prezentuje podejście odmienne od wszystkich powyżej przedstawionych - gdzie jemu do pracy, wiecznego niezmordowania, aportu albo ograniczenia wyłącznie do michy i kocyka ? Gdzież jemu, histerykowi, który na sam dźwięk maszynki do strzyżenia drze japę - do adrenalinizmu ? Albo do stoicyzmu ? Nie, moi drodzy, mój pies wyznaje "najsłuszniejszą z filozofii" tzw. wtylizm lub wczteroliteryzm*. Pięknie brzmi, ale jak się "objawia" ? cóż, pewnie nie trudno się domyśleć ;) "Ptyś, idziemy na spacerek? - "W tyle to mam, chcę jeszcze pospać", "Ptyś, brudas z ciebie, chodź, wykąpiemy cię - W tyle to mam, od brudu jeszcze  nikt nie umarł", "Ptyś, nie leż w przejściu, ktoś się o ciebie potknie - W tyle to mam, przecież to nie ja się przewrócę". Nie mylić proszę z apatią, tak pięknie i flegmatycznie to to nie ma. Po prostu na większości podstawowych problemów mu nie zależy, ot, po co utrudniać sobie życie zbędnymi  przemyśleniami ;)



______________
* lub wdupizm po prostu, ale ze względu na potencjalnych czytelników, którzy szanują sobie kulturalny język użyłam zamiennika :))

wtorek, 12 lipca 2011

Decyzja

     Bój był długi i zażarty. Tak. Nie. Znowu tak. Nie mogłam się zdecydować. Chociaż wiedziałam, że taka sytuacja ma w zasadzie same plusy a jedynym jej minusem jest pies wyglądający po prostu... inaczej (brzyydziej ;D). Mimo to szkoda było, ciężko było i można powiedzieć, że poszłam na spontana. Po prostu wczoraj przy okazji zgadałam się z fryzjerką, potem Paula go umówiła i jakoś poszło. Oczywiście dzisiaj przed godziną "zero" miałam mnóstwo wątpliwości, minę bardziej żałosną niż nieświadomy niczego obiekt i generalnie najchętniej bym odwołała całą imprezę... Ale drugi raz ? To by było niepoważne.  
     I tak oto, od kilku godzin próbuję się przyzwyczaić do nowego wyglądu mojego psa. Wygląda zupełnie jak nie afgan i pewnie coponiektórzy już nas posądzają o kupno następnego charcika ;) Próbuję też przypomnieć sobie jak to jest mieć obciętego psa. Każdy wiaterek w kuperek sprawia, że młody odwraca się poirytowany, nie jest przyzwyczajony do tego, że coś go tam smyra. Poza tym uszy pierwszy raz od czasów szczenięcych ma tak lekkie i ciągle głową trzepie nie mogąc się przyzwyczaić. No i przesiaduje teraz przez większość czasu w klatce, na dwór nie bardzo chce wychodzić. Rodzice kręcą tylko głową i stwierdzają, że biedak się pewnie wstydzi ;) Aerodynamiki nowej fryzury jeszcze nie testowaliśmy, pies miał dzisiaj po strzyżeniu straszny zamęt emocjonalny i nieogar, więc odpuściliśmy sobie w dnu dzisiejszym spuszczanie go na polu.
     Fryzjerki nie lubił już wcześniej - nie kręciła go kąpiel, a strzyżony musiał być w kagańcu dla bezpieczeństwa dzierżącej maszynkę. Gdyby nie cudowny metalowy wynalazek straciłaby pewnie rękę biorąc pod uwagę odgłosy wydobywające się z psiej gardzieli.
     Poza tym jest teraz łudząco podobny do charta afgańskiego krótkowłosego i... podoba mi się bardziej o dziwo ;))
Ostatnia fotka z dedykacją dla Natalii i Marty, które były ciekawe jak wygląda afgan pozbawiony kudłów na uszach :))
     dziękujemy również za WSZYSTKIE życzenia urodzinowe, jeśli teraz ten pies nie przezyje stu (albo przynajmniej dwudziestu ;)) lat to chyba tylko nam wszystkim na złość :D
     I sprawa na koniec - jesli ma ktoś pojęcie jak wyrobić u psa muskulaturę (bo jak widać mimo rowera, biegania bez smyczy i biegania ze mną dalej jest ona dość licha) to byłabym wdzięczna za podpowiedzi :))

niedziela, 10 lipca 2011

Ptysiowe Urodzinki

WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!!
Pierwsza część pod słowa ;))

wtorek, 5 lipca 2011

Deszczowy optymizm

    Odkąd założyłam tego bloga obiecałam sobie, że nie będę Wam burczeć o negatywach, porażkach, kwasach i innych nieprzyjemnych sprawach, bo w końcu sarkania na ten świat mamy wystarczająco wiele na innych blogach. Ciężkie to zadanie dla osoby, która z natury jest upierdliwą marudą...
    Ostatnia deszczowa pogoda zadziałała niczym zastrzyk energii. Paradoksalnie cieszyłam się nią jak głupia - zagęszczenie ludzi wynosiło jakieś dwie osoby na kilkadziesiąt metrów kwadratowych. Sprowadza się to do tego, że wychodzili ci, którzy musieli - w znakomitej większości psiarze. Nam w to graj - pogoda idealna do biegania - nikt nie przeszkadza, nie trzeba się rozbijać z łokciami po chodnikach a że mokro ? Cóż, czy piętnaście minut sikania czy tyle samo biegania - deszczu się nie uniknie. Tak więc pogoda nas nie dobiła.
    Nie obyło się też bez smutnych rozmyślań i gdybań dokąd to dążymy. Pies wchodzi nam w najgorszą (mam taka nadzieję, że gorzej już nie będzie...) fazę okresu dojrzewania i nerwy mamy napięte jak postronki. Zdecydował się bronić domu oraz właścicielek. Jeżeli ktoś wbija się do naszego domu bez pozwolenia ze strony właścicieli, to cóż, ma problem z wielkim czarnawym psem... Nie mówiąc już o wszelkich podejrzanych typkach mijanych na spacerze - dresy i różne menty przez mojego psa "witane są" podejrzliwym spojrzeniem spod byka. Kolejna sprawa, która na początku nie rzucała się w oczy - ludzie nie są tak skorzy do przyklejania rąk do psa, pytają, a najczęściej trzymają je po prostu przy sobie, omijają z daleka. Chciałabym wierzyć, że to moja bojowa mina tak na nich działa ;)) Ale to chyba nie moja mina;))
    Tak więc roboty po pachy ;) Jak się łatwo domyślić z wielkich planów dotyczących poszczenia psa niewiele wyszło. Już pierwszego dnia złamałam z dobre trzy "przykazania", następnego udało się wytrwać cały dzień, potem pół kolejnego... Inną sprawą jest, że na tego konkretnego osobnika o wiele lepiej działają regularne ćwiczenia niż ich absolutny brak, więc teraz dzika zabawa w Kubę Rozpruwacza Miśków trwa dzień w dzień, jeszcze trochę zabraknie nam ofiar :D
   A rozrywam się myśląc co by tutaj Młodemu sprawić na urodziny, które już za 5 dni. Ucho ? Serek ? Mięsko ? Spacerek ? Dać mu święty spokój choć na jeden dzień ? ;)) Nie mam bladego pojęcia :)

wtorek, 28 czerwca 2011

Powolutku do przodu :)

      No i tak bywa z moimi postanowieniami ;) Miało być rzadziej a w efekcie piszę kiedy mogę i co mi tam tylko wena na klawiaturę ześle :)
     Więc na początek najważniejsza i najlepsza dla mnie wiadomość na dzień dzisiejszy: byliśmy u weterynarza, zważyliśmy dziada i waży 27,4 kg, co oznacza, że przytył prawie kilogram :)) A biorąc pod uwagę nadchodzący plan "zanudzenie na śmierć" to pewnie nabierze jeszcze ciałka. Oby tylko nie za dużo ;))
     Poza tym Paula po konsultacji z kilkoma osobami wymyśliła jakiś sposób, ostatnią szansę, na próbę zainteresowania tego psa czymkolwiek - przez tydzień-dwa tygodnie spacery będą taaakie nudne w systemie 30:60:30, na smyczy, bez komend, bez zabawy... I wiecie co ? Mam wrażenie, że to nie pies wymięknie tylko ja. Już mam dość tego naszego małego dyktatora, muszę sama biegać, czego nie cierpię. Co oznacza, że rano trzeba wstać, kudłatego wyprowadzić, wrócić, przebrać się i polecieć na bieganie. A tak jaka oszczędność czasu była !
Poza tym - fajny teledysk do obcykania ;)

niedziela, 26 czerwca 2011

dojrzewanie ?

     Zastanawiam się jak to jest, że jak problemy się pojawiają to nie w częstotliwości na przykład jeden na pół roku, ale lawinowo, wszystkie naraz. W naszym wypadku chyba działa prawo Murphy'ego. I jeśli coś ma iść źle to idzie, na całego ;) Ah, już dawno nie miałam powodów do tak wzmożonych wysiłków w wychowanie tego nicponia ;)
      Generalnie pies od początku miał swoje miejsce, wiedział, że je ma, ale spał w całym domu - a to pod drzwiami, w przejściu, na dywanie, czasami na legowisku. Odkąd przyszła klatka podjęłyśmy wysiłki by pies ją polubił i w końcu sie udało, ale to wciąż nie było to, bo pies dalej szlajał się po całym domu posypiując  to tu to tam. od kilku dni podczas snu jest zamykany w klateczce i mu to nie przeszkadza, chowa się tam chętnie, zasypia i przesypia czas od spaceru porannego do popołudniowego. Za wcześnie jest, by mówić o postępach lub ich braku przy zostawaniu samemu. Narazie chyba postęp robią sąsiedzi nie zwracając uwagi na upierdliwe trzaskanie drzwi ;))
     Przy okazji, niedawno wypłynął kolejny problem, który sprawił, że Młody chodzi na spacery zakratkowany. Łapie obcych ludzi za ręce. Nie jest to zawzięte szarpanie, ale chwyt i puszczenie, coś jak ludzki lekki uścisk dłoni. Tylko, że zębami. W sumie robił to już wcześniej, ale przez pewien czas to zachowanie zniknęło, a teraz jakby przechodziło podwójną aktywność, nie wiem jak wybiera sobie ludzi, bo nie każdego łapie, odwracanie jego uwagi nic nie daje, więc zamiast działać tak zadziałałam kratą. Przeżyje.
    Z ostatnich wydarzeń warto nadmienić jeszcze, że okropne z nas pańcie, bo perfidnie i bez skrupułów wykorzystuję histeryczną naturę mojego psa i przy okazji przypiłowywuję mu pilnowanie się na spacerze ;) Bawiliśmy się w chowanego - co młody się zagapił i spuścił z oczu to robiłyśmy padnij! w zboże i tylko słyszałyśmy jak galopem biega w panice po ścieżce i szuka. Dwa na trzy "padnij" skończyły się tym, że pies niczym puchatkowy Tygrysek skręcał nagle, skakał w zboże i lądował idealnie na mojej głowie. Brakowało tylko okrzyku "mam cię!". Po trzecim razie tak się pilnował, że nie było szans mu zwiać.
    Odpuściłyśmy również frisbee, machnęłam na niego ręką w tym względzie. Zita też.   
    Wakacje zapowiadają się ciekawie :))

środa, 22 czerwca 2011

Lęk separacyjny

Pogłębił się. Stanowił problem od początku, bo jak się okazało Ptyś zostaje sam w domu bez problemu, owszem, ale tylko wtedy gdy nie jest absolutnie sam. A to oznacza bez braciszka, mamy, babci, "koleżanek" itp. Kiedy zostaje absolutnie, całkowicie sam zaczyna się dramat, któremu daje upust poprzez koncertowanie. Płakać potrafi bardzo długo i wytrwale o czym mieliśmy okazję się przekonać. Sąsiadom na szczęście to już nie przeszkadza, staram się robić co mogę. I generalnie był okres, kiedy wydawało się, że problem zniknął, pies przesypia (jak się później okazało czeka aż znikniemy z oczu, nie będzie już słyszał naszych kroków i przez godzinę, może więcej, nawoływał, POTEM spał) naszą nieobecność. Kiedy był któryś z rodziców już w ogóle problem nie istniał, bo ktoś w domu był.
A teraz sprawa się sypnęła całkowicie i absolutnie - wychodzimy z siostrą z domu to nie ważne jest czy jest w domu ktoś inny - koncert się rozpoczyna. Na głowę mu padło po Poznaniu, nie wiem co on tam takiego zobaczył. W każdym razie potrafi położyć sie na dywanie, słyszeć, że ktoś coś robi w kuchni a mimo to nawoływać mnie i Zitę. Sytuacja paskudna, ale mam nadzieję, że do opanowania, jest kilka miesięcy i ruszamy z kopyta.
Bo wszystko przeżyję tak na prawdę, że zdarzy mu się olać komendę, potraktować jak powietrze, mieć gorszy dzień, ale nie mogę patrzeć na ten jego jeden wielki stres, strach o to, że gdzieś znikamy, nie wiedziec gdzie, nie wiedzieć co się nam dzieje a po powrocie do domu jedno wielkie obwąchanie, sprawdzanie czy wszystko ok. Po prostu nie da rady.
W związku z tym drodzy czytelnicy - notki mogą pojawiać się rzadziej.

Takie tam z Poznania ;)

 Na początku muszę podziękować Wam za rady dotyczące utuczenia mojego psiego niejadka :) Od pewnego czasu sytuuacja uległa poprawie. Zaczynam się zastanawiać czy z nim wszystko ok ;))
W niedzielę byliśmy całą paczką na DCDC w Poznaniu. Jestem dumna z mojego psa, jego zachowania w pkp, pks, tramwaju oraz z tego jak dzielnie znosił kaganiec :) Co prawda nie było celująco, ale z pewnością bardzo dobrze jak na pierwsze podróże środkami komunikacji miejskiej, międzymiastowej i takiej tam ciekawej. Najgorszy był chyba pociąg z tym hałasem, przez pierwsze kilka minut pies był mega zestresowany, później wcisnął się pod nogi, położył i raczej nie robił scen.
 Co do samego DCDC... Zobaczyłam bordery w akcji, generalnie bordery (na wystawie jakoś tak zawsze je mijam) i muszę stwierdzić, że jakoś, no, bez rewelacji. Podobały mi się dwa występy z tych, które zdążyłam zobaczyć, niektóre elementy pozostałych. Dokładnie dwa bordery przypadły mi do gustu jeśli chodzi o eksterier ("pięknego ma Pani psa!"), reszta była standardowa, nijaka bądź po prostu brzydka. Trochę smutne jest w jakie ręce generalnie ostatnio bordery trafiają, oraz to, co z nimi hodowla zrobiła.
 Najciekawsze było spotkanie z charciarzami. Bardzo spodobała mi się też atmosfera samego dcdc i przyłapałam się na tym, że porównuję te zawody z wystawą, co było generalnie bez sensu. Wystawa to przecież swoisty targ, gdzie trzeba zaprezentować towar jak najlepiej potencjalnym kupującym, gdzie specjalista określa jego "jakość", nuda i flaki z olejem, targowisko próżności ku uciesze właścicieli niestety.
Zawody natomiast miały to do siebie, że było... inaczej. atmosfera luźna, piknikowa, ciekawa.  Ciagle coś się dzieje, nie wszystko idzie zgodnie z planem (ale i tak o wiele bardziej planowo niż na wystawach...). Inna sprawa, że przerwa między freestyle'ami z tyłka wyjęta i po piętnastu minutach byłam tak znudzona tym wszystkim, że tylko chodziłam i jęczałam, żeby zbierać się do domu.
I dobrze zrobiliśmy, że mnie posłuchaliśmy ;)) Wzięliśmy się we wcześniejszy autobus i w efekcie w domu  byliśmy wcześniej.
Generalnie jazda autobusem była męcząca dla wszystkich, nawet tych bez choroby lokomocyjnej, pies po prostu położył sie i póbował zasnąć co mu się generalnie nie udało...



Generalnie nic się tam takiego nie wydarzyło na tym wyjeździe a psu nasilił się lęk separacyjny, teraz koncertuje za nami (za mną?...) nawet jak rodzice są w domu, biega po domu, szuka, woła i ogólnie jeden wielki stresol. Przestawił się na mnie, wykonuje moje polecenia, młodą ignoruje, już nawet bawić się z nią nie chce za bardzo, przeraża mnie to trochę, bo jak wyjadę to dopiero będzie zgrzyt.
Chciałabym przyzwyczaić go do koni, ale na razie ani okazji do tego nie ma ani miejsca.
Poza tym cwaniak nauczył się otwierać zamknięte drzwi :/

Uff, a my właśnie wróciliśmy ze schroniska, śmierdzimy jak nieboże stworzenia mimo zmiany odzieży i wymycia rąk (to normalne do momentu kąpieli całościowej :P). Generalnie dzień nijaki, Milka dalej siedzi, a miałam nadzieję, że wyadoptują ją. Poszedł jednak uroczy psiak, istny wulkan energii. Oby mu się wiodło ;)

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Utuczyć afgana

Zbliża się lato, pies zaczyna kręcić nosem na miskę i z tygodnia na tydzień traci na wadze. Trzeba spasować bieganie i rower, bo to ewidentnie nie pomaga. Pies przy normalnej aktywności wsuwa swoje nieśmiertelne dwieście pięćdziesiąt (przy zalecanych trzystu dwunastu) a przy byciu nadaktywnym podnosi poprzeczkę do trzystu pięćdziesięciu.
Postanowione zatem. Trzeba utuczyć afgana. W końcu powinien ważyć jakieś dwadzieścia osiem kilogramów, ostatnio kiedy był ważony miał "na liczniku" jakieś dwadzieścia sześć przecinek osiem. Google moim przyjacielem, postanowiłam jednak od chwytu psychologicznego. Sypnęłam więcej do miski. Ot, jakieś trzysta pięćdziesiąt. Może jak zobaczy więcej to z rozpędu, proporcjonalnie pożre coś ponad swoją granicę ?
Sto gram zostało. Taktyka używana przez kilka dni, spaliła, trzeba zastanowić się nad czymś innym. Google.
"do każdego posiłku dawaj mu troche słoniny "
Rozwolnienie.
"może sprubuj dać mu mokrą i suchą karme"
Saszetka była cacy przez pierwsze dwa dni. Powąchał, zostawił. Dwieście pięćdziesiąt. Będzie mi sie śnić ta cyfra.
"Od czasu do czasu bułeczkę wrocławską.... Działa naprawdę a psy uwielbiają bułeczki"
Nawet nie spojrzał.
"Co do metod - to moj weterynarz polecil dokarmianie makaronem "
O to to :D szkoda, że nie widzieliście rewolucji makaronowej jaka się odbyła pięc minut temu przy misce. Wziął go sposobem. Makaron wylądował w misce psa. Podszedł, popatrzył i serce stanęło mi z radości - wydawało mi się, że je. Kiedy odszedł okazało się, że wydziubał cały makaron z miski - kluska po klusce - i wypluł na podłogę. Nie poddałam się, zgarnęłam zmolestowany makaron spowrotem, podlałam nawet jakimś sosem i czekałam. Efekt ? Sos sumiennie zlizany, kluski na podłodze, pies poszedł spać.
"Zmień karmę"
Jassne.
"Dodaj oleju"
I to też powinniście zobaczyć. Olej rybny, z oliwy, rzepakowy powoduje miskowstręt.
"Może ma robaki"
Nie ma, jest odrobaczany regularnie.
"Chory?!"
A gdzie tam znowu, zdrów jak ryba pies-anorektyk.
"Bułka w mleku"
Mleko jest fuj, bułka też. Pańcia również chyba niefajna, skoro takie pomysły miewa.

Niedługo idziemy na morfologię, chociaż nie wiem czy będzie to aż takie potrzebne, bo od pewnego czasu Ptyś zaczął jeść normalnie jak na niego i przytył 200 gram :) Hura ! :))

środa, 15 czerwca 2011

Długo się nie nacieszyłam

Czystym psem oczywiście...