Strony

niedziela, 26 sierpnia 2012

Nie taka Flegma, na jaką wygląda

Tak! To o Ptysiu! :O

Wakacje minęły nam w zastraszającym tempie. Przed  chwilą był lipiec, a mamy już praktycznie wrzesień. Zdecydowanie za szybko, powiadam wam.
Doszłam do wniosku, że przyszedł czas na małe podsumowanie całych wakacji, wszystkich wydarzeń. Ta notka, będzie obfitowała w mnóstwo zdjęć! :D

Przez pierwsze trzy tygodnie lipca chodziłam do schroniska, jako wolontariuszka, pracując z psami, dokształcając różne umiejętności i zdobywając doświadczenie.
Tam spotkałam psa.. sukę. Idealną. Energiczną, mega posłuszną, szarpiącą się, mającą początku aportu, lubiącą wodę (pływającą!!!) i świetną w kontaktach z innymi psami (bezkonfliktowa).
Oczywiście mowa o Cerce :

  
Cerka nad jeziorkiem :D
 Świetna suńka, niestety rodzice nie zgodzili się na nią. Nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa w tej kwestii.

Ptyś oczywiście wiernie towarzyszył mi w niektórych wycieczkach do schroniska. Pomagał mi socjalizować niektóre psy, a przy okazji korzystał z jeziorka, lasu i ogólnych spacerów (tak btw. bardzo lubi się bawić z wyżej wymienioną sunią :D )

Link do albumu Ceratki (dwa filmiki na początku) :
Album Cerki

Następnie wybraliśmy się na tygodniowe wakacji do Malwiny, Dyzia i Carlosa :D (  http://dyzioowy.blogspot.com/ )

Oczywiście codziennie chodziłyśmy na dłuuugie spacery, kilka zdjęć :
Ptyś i Carlos.
Chłopaki bardzo lubili się ganiać :P Ptyś przekonał wszystkie afgańskie Malwiny do wody, więc mieliśmy afgany w panierce (woda + piasek + trawa) :P

Malwina z Afgańskimi :P

Niestety, nie cały wyjazd był miły.  Chciałam tu jeszcze napisać, o tym, że mój pies nigdy mi nie uciekł. Wiecie, pojedyncze epizody, jak gonił za sarną i biegł kilometr do przodu - ale wracał.
Przedostatniego dnia, poszłyśmy z Malwiną i Carlosem na długi spacer, który skończył się nad rzeką (Wartą ???) na wałach. Tak się złożyło, że ludzie wypasają blisko ścieżki bydło i jest tam pastuch.
My pastucha nie lubimy. Ptyś najbardziej. Panicznie się go boi. W pewnym sensie było to lekkomyślne z mojej strony, z drugiej za późno to doszło do mnie, że tu jest tak blisko, nie ważne. Chciałam już zapinać psa, gdy... wpadł w pastuch. Zaplątał się. Przeleciał na drugą stronę, po czym znowu w niego wpadł i wyleciał na dróżkę, którą przyszłyśmy.
Oczywiście, krzyku i wrzasku zrobił co nie miara. Zwiał. Ale nie tak jak zawsze "pobiegnę i zaraz wrócę". Przeraził się i uciekł. Malwina poszła drogą, którą przyszłyśmy, ja poszłam prosto do domu.
Spotkałam go, siedzącego pod bramką. Siedział i patrzył i czekał. Nie zwróciłam na niego uwagi i otworzyłam bramkę. Chwila minęła i pies się uspokoił, Malwina wróciła. I wszystko skończyło się dobrze. Na szczęście.

Następne zdjęcia :
Carlosik :
Malwina i Ptyś :D

Ja i Ptyś :D


Wyjazd wspominamy bardzo miło. Ptysiowi bardzo służy Josera Festival, którą podkradał Dyziowi i Carlosowi. Szkoda, że jest taka droga, bo chętnie bym ją zafundowała mojemu pieskowi :D

W sierpniu, znowu pochodzilśmy do schroniska... a potem... na OBÓZ !!!

Jadąc tam, sądziłam, że Ptyś będzie jednym z gorszych psów, jeśli chodzi o skupienie i o cokolwiek.
Nawet nie wiecie jak się myliłam!
Na prawdę, byłam w szoku. Moje niepozorne dzieciątko, zamieniło się na czas obozu w jakiegoś szatana o.O
Pracował jak nigdy, starał się, pokazywał mi, że mi ufa i chce mnie zadowolić.
Byliśmy w pokoju z Martą i Grace ( Kliknij ) i Lidką i Scoobym  (mix collaka). Dzięki Wam, za te super rozmowy i spędzony razem czas, było super!

Kiedyś ćwiczyliśmy agility, ale tak na prawdę, nie wiem, czy można to nazwać ćwiczeniem. Slalom + jedna hopka + zero wiedzy na ten temat = praktycznie nic :P
Na obozie, zaczęliśmy trenować i muszę przyznać, że mojemu psu to bardzo się spodobało, chociaż ma największy problem z tunelem, który jest niestety za mały... :/
Parę zdjęć od Wioletty Hryniewicz, której bardzo, bardzo, bardzo dziękujemy za zdjęcia!
By Wioletta Hryniewicz
By Wioletta Hryniewicz
By Wioletta Hryniewicz
By Wioletta Hryniewicz
Niedługo, możliwe, że będzie filmik naszego pseudo agility :P

Oprócz Agility, mieliśmy też zajęcia Obi, z racji że byłyśmy tylko dwie w grupie (ja i Lidka), to miałyśmy indywidualne sesje :P
Ptyś jest super obidjensowym pieskiem, super sobie radzi. Ale po 3 dniach ćwiczeń, był wyprany psychicznie i fizycznie... i po prostu czwarty i piąty dzień, nie dawał już rady. Robił bo robił, bo go o to prosiłam.
Dużo dowiedziałam się o swoim psie, na tym obozie. Między innymi to, iż nie lubi się ode mnie oddalać.  I to w sumie racja. Gdzie nie poszłam, to miałam "mały" cień, który wiernie kroczył za mną.
Następny fakt - nikt nie wierzył, że afgan może potrafić takie rzeczy. Wszystkim burzył "wizerunek afganów" (piękne, śliczne,  dostojne, niezależne, leżące na kanapie). No ale Ptyś to wyjątek. W przyszłości, będzie jeszcze jeden taki wyjątek jak Ptyś. Ale tylko jeden.
Super atmosfera, świetne towarzystwo. Obóz Grafa wymiata!

(Kurdę, nie może to do mnie dojść. Mój pies wcale nie jest taki beznadziejny!)

No i teraz mamy teraźniejszość. Siedzę, piszę tą notkę, a Ptyś śpi. Pod wieczór zapewne będziemy ćwiczyć jakieś dostawianie, szarpanie, siadanie i leżenie i inne.


I tak kończą się moje wakacje.
I tak zaczyna całkowicie rozdział w naszym, moim i Ptysia, życiu. Co to za rozdział? Gdy nadejdzie czas, na pewno o tym wspomnę :)

Na razie!

sobota, 30 czerwca 2012

Wiejski piesek w Parku Południowym ;)

     Odkąd rozpoczęła się moja przygoda ze studiowaniem Paulina i Ptyś stali się dość regularnymi gośćmi mojego skromnego mieszkania we Wrocławiu. Przy każdej okazji - czy to długi weekend czy ferie - mogę mieć pewność, że wpadną przynajmniej na chwilę - ot, żeby młody przyzwyczajał się do komunikacji, zgiełku miasta, miliarda obcych ludzi, terenu i takiego trybu życia(NIE żeby mnie odwiedzić, nie mylcie pojęć). No i oczywiście, żeby spotykać się z psiarzami. Nic więc dziwnego, że kiedy na horyzoncie pojawiło się wrocławskie DCDC zapowiedź wizyty dostałam już w lutym. Nie miałam w zasadzie nawet o czym decydować, bo komunikat był jasny, prosty i przejrzysty: PRZYJEŻDŻAMY!
     Dla Pauliny przyjazd tylko z psem i plecakiem najbardziej niezbędnych rzeczy byłby zbyt dużym ułatwieniem mi życia , więc z peronu na stacji odbierałam nie tylko siostrę z afganem, ale również materiałową klatkę 120x70 w kolorze "wściekły róż".
   Jako, że nocleg z wyżywieniem były darmowe Paulina zdecydowała się wpaść już dzień przed DCDC. Tego samego dnia zresztą poszłyśmy do Parku Południowego zapoznać się z terenem i zobaczyć w której części parku odbywają się zawody. Przy okazji młoda i pies trochę się powygłupiali i posztuczkowali dzięki czemu wieczorem miałam w domu zmęczony duet, który  (po splądrowaniu mojej studenckiej lodówki...)  poszedł prosto do łóżek.
     Pierwszy dzień imprezy był dla nas dość niefortunny - zasugerowałyśmy się słońcem bijącym w termometr i nie uwzględniłyśmy lodowatego mocnego wiatru przez co trzeba było ponownie przedzierać się przez miasto w okolicach południa po cieplejsze ciuchy.Zziębnięta, głodna (a przez to zła, sarkająca na cały świat, marudząca i bluzgająca w sposób, który nie przystoi kobicie) nie byłam zbyt miłym towarzystwem, więc siostra bardzo szybko opuściła mnie na rzecz Doroty od Fugi oraz Agnieszki od Ślimaka. Pierwszy dzień był też dniem, kiedy obie plułyśmy sobie w brody za wycofanie Ptyśka ze startersów. Nasze obawy - że pies będzie zbyt rozproszony by pracować - okazały się bezpodstawne. Kiedy tylko zwolniło się pole toss&fetch Paulina wzięła afgana, żeby z nim poćwiczyć. Pracował bardzo ładnie jak na afgańskiego, był skupiony i nie interesował się pozostałymi psami ćwiczącymi w polu. Nie mogłyśmy w to uwierzyć a jeszcze większym szokiem było kiedy po komendzie "leżeć-zostań" odprężył się zupełnie i poszedł spać a Paulina mogła spokojnie poćwiczyć rzuty z Dorotą.
      Największą atrakcją tego dnia - dla mnie - nie były efektowne freestyle, ale pokazy flyball. Drużyna węgierska z ich "gere, gere, gere" (jeśli ktoś wie o co im chodziło to wiecie gdzie mnie szukać. Translate.google.pl milczy na ten temat) pobiła Polaków na głowę. Z pewnością miał w tym też udział ultraszybki Seesco - miks whippeta i border collie. Ten pies był jak dla mnie niesamowitym połączeniem szybkości whippeta oraz posłuszeństwa i precyzji border collie. Aż strach wyobrazić sobie drużynę złożoną wyłącznie z takich psów.


     Drugi dzień upłynął pod znakiem konsultacji ze szkoleniowcem w deszczowej pogodzie. Paulina już kilka miesięcy temu zorientowała się, że frisbee to nie jest sport, który sprawia Ptyśkowi tak dużą frajdę jak powinien. Afgański ma problem z zabawkami i bawi się wtedy kiedy mu się łaskawie zachce, wykazuje przy tym upór charakterystyczny dla rasy i mimo tysiąca prób, wzlotów i upadków sprawa stoi w miejscu od ponad dwóch lat. Zatem Paulina machnęła na to ręką. Skoro jest tak wiele innych sportów to bez sensu jest się ograniczać. Młoda zdecydowała, że będą próbowali tak długo, aż znajdą coś dla siebie. Kilka miesięcy temu zainteresowali się dogdancingiem i w związku z tym umówili się na spotkanie ze szkoleniowcem w drugi dzień DCDC. Jeśli wierzyć źródłu - spotkanie było bardzo udane, nastawiło pozytywnie i pokazało, że przy odpowiedniej motywacji nasz pies potrafi ślicznie pracować przez bite dwie godziny i nie mieć dość. Udowodnił też, że afgan jest spuszczalny w publicznym parku i wcale nie taki nieodwoływalny ;) Młody biegał luzem w Parku Południowym mimo takiej ilości psów nie zaczepiał ich i był dość grzeczny :) Nie muszę mówić, że wprawił nas tym w niemałe zaskoczenie. Na smyczy co prawda dalej robił od czas do czasu przyczajki na małe/średnie/duże/brzydkie/niezwykłe pieski, jednak sporadycznie. Jest progress !
A tak Ptyś spędzał czas, w którym my oglądałyśmy zawody ;))

sobota, 19 maja 2012

Szczęście


Szczęście, jako samo w sobie nie jest bliżej zdefiniowanym pojęciem. A może inaczej :
mówiąc szczęście - nie możemy określić rzeczy, która wywołuje ten stan.
Jak to? Co ty gadasz?! - powiecie - Pieniądze, rodzina i sportowy pies. Czegoż więcej chcieć?!

Zgodzę się z wami... I się nie zgodzę...
Bo może być ktoś, kto ma pieniądze (nie musi się martwić, ze mu zabraknie), rodzinę i tego sportowego psa... a być kompletnie nieszczęśliwym człowiekiem.
Ten ktoś może wygrywać zawody, być mistrzem świata, mieć górę pieniędzy...lecz ten ktoś ciągle może chodzić smutny, ten ktoś... może czuć, że to nie jest to. Że tak na prawdę... Cholera no! Osiągnął tyle, ludzie mu zazdroszczą.. ale jemu nie zależy, chociaż czuje że powinno. Jego to nie cieszy, nie satysfakcjonuje. Ta osoba.. nie czuje się do końca tu gdzie być powinna.

Dzisiaj byłam świadkiem sceny, która mną wstrząsnęła. Często widziałam małego, czarnego kundelka, która biegał wciąż po mieście. Czasem sam, czasem w oddali gdzieś majaczył właściciel. W większości, z właścicielem.
I wyobraźcie sobie, idę dzisiaj z Ptysiem na smyczy, a tu wylatuje zza rogu tenże maluch i podbiega do afgańczyka. Kundelek ma przyczepiony jakiś pasek.. Kurcze, to nawet nie smycz, to wyglądało jak kawałek parcianego paska z jakąś dziwną sprzączką.
Za nim biegnie Pan (trochę zaniedbany, trochę starszy) "Nie! Nie wolno! ". Jako, że psiska się znają, spokojnie odpowiedziałam włascicielowi, żeby był spokojny. Wziął jego smycz,a psiak z miłością spojrzał się na niego.
Cholera no... Nigdy nie widziałam bardziej zadowolonego psa... i właściciela. Nawiązaliśmy krótką rozmowę, opowiedział, że zabiera go ze sobą w podróż. Pierwszy raz... On tak tęskni, tak chce być z nim.
I to prawda.
Psiak wspiął się przednimi łapkami na jego nogę i starał się polizać Pana.
Ot co, zwykły kundelek. Kundelek z pierwszej łapanki.



Zastanowiłam się... Czy kiedykolwiek psy rasowe dorównają w okazywaniu uczuć kundelkom.

niedziela, 1 kwietnia 2012

Gdybanie...


Zastanawiam się czasem, czy Ptyś nie wolalby być psem wystawowym. Karma z górnej pólki, wlasne podwórko, dluuugie futro, kompan zabaw albo kompanka...

Czasem zastanawiam się, czy gdyby nikt go nie "męczyl" sztuczkami, to czy bylby szczęśliwszy?
Może on chcialby żyć jak król, jeździć na wystawy, wygrywać je i mieć spokój?

Ale żyję u mnie. Nie je jakiś holistycznych karm, nie wygrywa wystaw, nie uczestniczy w zawodach, za kompana do zabawy ma mnie... Ale go kocham. I nie oddam go. To czy nas zobaczycie na zawodach czy nie, zależy tylko od Ptysia. Ale to nie jest ważne. Ważne jest jaką jesteśmy drużyną i czy nia w ogóle jesteśmy. W suemi.. Drużyna mi nie potrzebna. Ważne jakimi jesteśmy przyjaciólmi, to jest ważne.


I nie zapominajcie tego. Pies który jest u was, po coś u was jest. Nie bez powodu masz kundelka czy labradora, czy też sznaucera. Każdy z tych psów jest u was po to, żeby wam coś pokazac i czegoś nauczyć.
Ale Wy SAMI musicie się obudzić. Sami musicie się zorientować, zanim będzie za późno.

Ja już wiem.

poniedziałek, 12 marca 2012

Dlaczego mój pies nie jest (tu wstaw rasę) ?! cz. 1

Chcialabym się z Wami podzielić moimi refleksjami na temat "Dlaczego mój pies nie jest idealny?".

- O czym będzie ta notka? Chcialabym wam pokazać, co czuje pies, co czuje wlaściciel gdy się nei udaje, gdy oboje źle się do tego zabierają. I omówić to, pokazać czego się nauczylam przez te 2 lata i czego nauczyli mnie inni ludzie... w sumie... Przeczytajcie sami. -

Otóż, często slyszę narzekania wlaścicieli psów. Nie chce się bawić! Lapie frisbee tylko za smaki! Nie slucha się na spacerze! Ma mnie w tyle! Jest niechętny, nie chce się bawić na spacerze! - a to tylko niektóre z nich. A potem czytam na forach, że taka osoba chce mieć Border Collie, lub inną pracującą rasą.


Skądś to znasz? Nie martw się, ja też. Bo ja święta to nie jestem. Często mialam dość tego stworka. Mialam duże ambicje. Ptyś ich nie mógl zaspokoić. Bo niby jak? W jaki sposób mialby się skupiać na spacerze, skoro dawalam go od razu na glęboką wodę? Bralam szarpak, wyciągalam na dwór i... MASZ SIĘ BAWIĆ. Ignorowal mnie. Denerwowalam się. Masz się bawić. Czemu nie bawisz się jak Wena? Czemu nie bawisz się jak Jadźka? DLACZEGO DO CHOLERY?! Frustrowaliśmy się, oboje. Ptyś byl niepewny.
Ale czemu się dziwić? To co chcialam żeby on robil, mogę przyrównać do... nauki. Wyobraźcie sobie, że ktoś bierze Was, Matematykę wyciąga np. na Dog Chow Disc Cup Final i... każe robić Matematykę. Nie wiem jak wy, ale ja tej Matmy na pewno bym nie robila. Ten ktoś (dajmy ze Gostek X), denerwowalby się na mnie, bo nie robię zadań. Ja nie moglabym się skupić, zaczęlabym być niepewna. Spróbowalabym coś zrobić, zeby X mnie zostawil. Ale nie zrobilabym nic. Bo DCDC bylo dla mnie bardziej fascynujące, ciekawe...

A jak on-Pies- się poczuje? Tyle pokus : zapachy, inne psy, reklamówka na wietrze (ja: : dysków, latających psów), a ja wymagam od niego, żeby się skupil! Zlapie szarpak raz (próbuję coś napisać) i zaraz wypuści. Patrzy się w dal - bardziej interesuje go rosnąca trawa, zapachy, inne psy.
---
Teraz może inne sytuacja?
Gostek X ćwiczy ze mną w domu, najpierw bez niczego. Potem puszcza w YT filmik z DCDC (tylko cichy dźwięk), potem podglasza. Następnie wlącza sam obraz, potem obraz + dźwięk. Jak zrobię poprawnie zadanie z Matematyki to oglądamy wspólnie filmiki na YT, a X przeplata to zabawą (ile piesków tam biega? 3? Super!). Bez niego, nie mogę oglądać YT i filmików z Frisbee. To sprawia, ze chcę się uczyć matematyki (przecież to będzie się równać Frisbee!). Pewnego dnia, zabiera mnie do parku, gdzie ćwiczą Frisbee. Każe mi zrobić zadanie z Matematyki. W nagrodę puszcza mnie do ludzi rzucających, ale żaden z nich nie daje mi frisbee. Rzucają do siebie, za którymś razem dają mi. Czuję się wyjątkowo, szczęśliwa, podekscytowana (dostalam dysk do ręki!). Rzucam, i potem wszyscy się już ze mną bawią.
Gostek X wola mnie. Nie chcę przerywać, ale ostatecznie przychodzę (a nóż, wymyślil dla mnei coś lepszego?).
Potem zabiera mnie na DCDC. Roznosi mnie. Prosi mnie o zrobienie Matematyki. Robię ją szybko i chętnie. A on w nagrodę dopuszcza mnie do zawodów z psem.
Nie wiem jak Wy, ale na samo slowo "Matematyka", chyba szalalabym z radości i skakala z podekscytowania, nawet jeśli w nagrodę nic bym nie dostala. A jak wy byście zareagowali?

Przelóżmy na psa? Nie, myślę że już nie potrzeba. Sami chyba wiecie, jak odczuje wasz pies gdy dostanie w nagrodę coś, czego bardzo pragnie i czym to zaowocuje.

(jak zainteresować w takim razie mądralo co?)
Bierzesz zabawkę, pies niech bedzie rozbudzony. Szurasz nią po podlodze, spojrzy się, chociaż ukradkiem, zabierasz zabawkę i chwalisz, jaki to z niego dobry pies. Potem trochę dlużej, potem pozwól pogonić.. potem pozwól dlużej pogonić.. potem pozwól zlapać, potem szarpnąć, potem dlużej szarpać. Potem przenieś się do innego pomieszczenia domu, zacznij od początku...

Sposób wypróbowany przez : Ptysia
Skutek : rozwalona (rozpruta) czapka na dzisiejszym spacerze w parku, w którym nigdy, ale to nigdy nie mógl się skupić bo byly zapachy, rosnąca trawa i PSY ! ! !
Skutek 2 : dobry humor, zero frustracji, szczęście
Skutek 3 : Pańcia wydaje się interesująca, bo bije taką żywą energią!

Ciąg dalszy wywodu nastąpi wkrótce...

wtorek, 6 marca 2012

Nigdy nie zrozumiem...

mojego psa oczywiście.
To znaczy, zrozumiem, ale pewnie w momencie jak będzie starym dziadkiem. Usiąde na krześle i nagle mnie olśni "AHA! To oto ci chodzilo 10 lat temu!".

Nie no, nie przesadzajmy! Ale faktem jest iż wciąż się go uczę i jakoś go nie ogarniam.
Otóż dlaczego?
W ostatnich dniach Ptyś calkowicie zbuntowal mi się przeciwko zabawie. I chociaż doszliśmy już do bardzo fajnych rezultatów, to doslownie z dnia na dzień wszystko runęlo. Ptyś zlapal autyzm* w momencie, kiedy się tego najmniej spodziewalam i.. koniec.

Po tym wydarzeniu, bylam kompletnie zalamana. Tyle pracy! TYLE PRACY na NIC! Wszystko zaprzepaszczone! No jak to moze być?!

Dzisiaj Ptyś glodny = Ptyś nieszczęśliwy (doszedl do wniosku, ze nie zje rano jedzenia, na co ja : Okey Ptyś! Nie ma sprawy! I zabralam mu jedzonko.).

Chodzil, piszczal. Więc doszlam do wniosku, że coś porobimy. No i rzucilam mu butelkę.
- "Masz! Przynieś!"- a on skoczyl i zacząl się nią bawić! :O Więc, wymienilam zabawkę na gazetkę, którą rozerwaliśmy w strzępy. Jezuu, już się balam, że to koniec końców.
Więc, znowu się BAWIMY!!! (bawimy, nie przymuszamy, a B-A-W-I-M-Y)

Jeszcze jeden sukces - zmienne nagrody (pedigree dla szczeniaczków - male kawalki, serek i pilka piszcząca), bardzo dobrze wplywają na Ptysia. Efekt = merdamy ogonkiem przez calą sesję i dajemy z siebie o 90% więcej niż zazwyczaj! :D

Oficjalnie - ja tego psa nie zrozumiem chyba nigdy!

______
* autyzm - powszechnie nazywany tak, ze względu na stan psychiczny mojego psa. Zazwyczaj dzieje się to przy zabawie, lecz czasami też przy innych czynnościach. Na cyzm polega? Otóż, Ptyś zaczyna patrzeć się na sufit lub niebo, lub nagle widzi "coś ciekawego" (O JeZU! CO TOJEST?!), przy tym calkowicie ignorując mnie, zabawkę i moje wypociny.Wtedy nie można w ogóle do niego dotrzeć, niczym.

poniedziałek, 5 marca 2012

Jak zwykle o tej porze roku

... Czyli Młody Prezenter na Drzonkowie. Do decyzji o starcie w tej konkurencji prowadzą pewne fazy. Pierwsza z nich to Ostry Sprzeciw. Przejawia się w tym, że Paulina sprzeciwia się wszystkiemu co z wystawą związane, zapiera się rękami i nogami i ona absolutnie NIE jedzie. Bo po co ?
Druga Faza to Gdybyśmy Pojechali. W skrócie - gdybyśmy jednak pojechali to zrobiłabym to taki i tak... Ale nie pojedziemy !
     Faza Trzecia to Przełom. Zakłada on, że Młoda pojedzie, ale nie nagnie karku ku zasadom konkursu i potraktuje go na luzie i swobodnie. W końcu jedzie tam po to, żeby zobaczyć jak pies pracuje w takiej a nie innej sytuacji a nie, żeby coś osiągać.
     Zatem pojechali. Nie ćwiczyli, nie szykowali się jakoś szczególnie. Pojechali sprawdzić siebie i poćwiczyć współpracę w warunkach stresowych. Nastawieni na osiąganie szczytów nie byli, ot, taka socjalizacja. Cóż, na pewno byli bardzo rozczulającą parą (: Paulina nie stresowała się tak jak w zeszłym roku, więc i Ptysiowi się humor nie udzielił i pokazał się całkiem fajnie...
     ...A potem Ptyś położył się przed szanowny "dżadżem". Po prostu był zmęczony. I mimo że wiem, że tak nie powinien robić, że to be, pokazanie się ze złej strony, karygodny wręcz brak szacunku dla tej Szanownej Konkurencji, na którą trzeba się babciowo ubierać i być śmiertelnie poważnym to... No cóż, to dumna z niego jestem i kocham go za to, że jako jedyny pies na ringu wywołał tyle uśmiechów. Znowu !

czwartek, 23 lutego 2012

Mały pies w Mieście Spotkań

     Tak, Wrocławiu, bój się psa ! - Tymi ponurymi słowami przywitałam Miasto Spotkań zaraz po wyjściu z pociągu. Od samego początku miałam złe przeczucia jeśli chodzi o ptysiowy pobyt w tym miejscu. Jak się okazało - bezpodstawne, bo młody spisał się na medal. Paradoksalnie najsłabszym ogniwem tej wycieczki byłam ja.
     Jako że moja młodsza siostrzyczka była chora, mama do Wrocławia wysłała nas z przykazaniem, abyśmy nie szalały ze spacerami na tych trzaskających mrozach. I na prawdę próbowałyśmy, starałyśmy się, ale jakoś samo tak wyszło, że znaczenie wyrażenia "nie szaleć ze spacerami" musiałyśmy mocno naciągnąć do swoich potrzeb.
Piątkowy wieczór w wykonaniu psa.
     Pierwszy spacer umówiła moja siostra, na sobotę. Spotkaliśmy się z Dorotą i jej uroczą suczką Fugą i poszliśmy na wały. Tego, jak obie byłyśmy towarzystwem onieśmielone nie da się opisać. Ptysiek wyszalał się z Fugą, chociaż jak na niego zachowywał się dość flegmatycznie. Podczas tego spotkania wyszła masa błędów, niedociągnięć szkoleniowych jakich dopuściłyśmy się wobec naszego psa. Trzeba przyznać to otwarcie - nasze przewodnictwo jest dla niego nudne jak flaki z olejem.
     Spotkanie się w tym towarzystwie dało nam super obraz na to, jak może wyglądać spacer z psem, relacja pies-opiekun. Dorota dała też Paulinie kilka użytecznych rad jak pracować z Ptyśkiem a moja siostra... Przyszła ze spaceru lekko oszołomiona i mocno zamyślona. Ja natomiast doszłam do wniosku, że powinnam się nazywać Najsłabsze Ogniwo i od jutra zmieniam nickname. Bowiem osoba, która najbardziej bała się spuścić spokojnego, olewającego biegaczy i rowerzystów psa przybrała moją postać... Lekcja, jaką wyniosłam ze spotkania - poza tą, że Ptysiek ma podejrzane ciągotki do włażenia na zamarzniętą Odrę i trzeba mu to uniemożliwić - brzmi prosto: "Więcej zaufania dla własnego psa!".
Dorota, jeśli to czytasz, dziękujemy za spotkanie :)) !


   
     Idąc na spotkanie z Olą i Morusem postawiłam na mój niezawodny zmysł orientacji z terenie co skończyło się spacerem dookoła osiedla, dokładnym poznaniem okolicy i zarobienie jakiegoś tysiąca potępiających spojrzeń młodszej siostry. Przy tysiąc pierwszym dałam się namówić na to, by zadzwonić. Kilka zapytanych osób i jeden telefon później udało nam się spotkać (nie, nie znalazłam punktu, Ola się zlitowała i przyszła po nas :)). Psiaki się zapoznały - Morus trochę z rezerwą, Ptysiek jak zwykle z impetem - i poszłyśmy na spacer. Niestety ich wspólne bieganie nie wchodziło w grę, ponieważ Morus był zazdrosny o swoje rzeczy a nasz pies baaardzo chciał zobaczyć co tam terier w pysku chowa... Nie trzeba chyba dodawać, że to nie było rozsądne...  Ostatecznie pobrykali trochę na zmianę a spotkanie bloggerskie było dla nas również pouczające i bardzo sympatyczne.







     Bilans weekendu ? Czas spędzony w świetnym towarzystwie, osiem odmrożonych palców (mrozy minus piętnaście, przypominam tak przy okazji), odrobina wiedzy, nowy autorytet, cel jak iść do przodu, masa super wspomnień(i kilka mniej fajnych, ale kto o to dba?) oraz przekonanie, że nie taki Wrocław straszny dla afgana :)) Mimo wszystko przekonałam się też, że mam fajnego psa, ale dużo pracy jeszcze przed nami.
Trzeba to będzie kiedyś powtórzyć :)) !

środa, 1 lutego 2012

Potworny atak

     Do dziś dnia wydawało mi się, że mam psa i królika. Po dzisiejszej nocy wiem, że to dwa potwory, bo jak inaczej ich określić w tej sytuacji ?
     Któż z nas, młodych i pięknych, nie zna sytuacji feryjnej, kiedy zakładamy sobie, że skoro jest wolne to w końcu się wyśpimy. Oczywiście z założeń nici, bo idziemy spać późno, wstać musimy wcześnie i chodzimy jak zombie dopóki organizm się nie przestawi. Tupnęłam nogą, powiedziałam "basta!" i stwierdziłam, że tym razem pójdę spać przed dwudziestą trzecią (pierwotny plan zakładał "przed dwudziestą drugą", no ale... bądźmy realistami...), bo rano przecież trzeba wstać. Poduszeczka ubita, kokon z kołdry zrobiony, na zegarze 22:20 - Magda śpi...
     ... a w okolicach północy czuje jak coś robi sobie z jej barku najpierw teren ostrożnej eksploracji a następnie katapultę. Ponad półtora kilograma ciemności ciemniejszej niż ciemność w pokoju zastyga na moment, potem ostrożnie strzyże uchem a następnie powoli i dostojnie wraca na swoje miejsce udając, że to nie on. Samosię skatapultowało.
Sen jednak nie był do końca stracony, przewróciłam się na drugi bok w nadziei na to, że UDA SIĘ wyspać...
     ... a w okolicach trzeciej uszaty potworek dostał głupawki i narobił rabanu uderzając czymś (czym???) w kojec. Dobra, jeszcze nie wszystko stracone, jeszcze się uda, ale jak jeszcze raz zrobi taki numer to polecą głowy, tfu!, uszy...
     ... najpierw wilgotnieje mi dłoń, więc zabieram ją od źródła wilgoci, które z wrażenia wstrzymuje oddech. Udaję, że nie zauważam, że wcale się nie obudziłam i "śpię" dalej. Może sobie pójdzie i da mi spokój. Udaję chyba za dobrze, bo źródło się przybliża i chwilę później wilgotnieje mi nos i policzek. Pies obwąchuje mi twarz sprawdzając czy czynności życiowe wróciły już w stopniu zadowalającym. Twardo udaję dalej, że śpię, więc WZDYCHA mi prosto w twarz z rezygnacją i robi dwa kroki w tył. Otwieram jedno oko, żeby sprawdzić co się tam... Oczywiście ogon wpada w nieśmiałe obroty, załącza mu się popiskiwanie, bo zauważył, ciągle się patrzył. Potwór ! Na takie dictum chrypię "na miejsce" i przewracam się nieczule na drugi bok. Pies wchodzi do swojej klateczki po czym wychodzi i wzdychając ciężko poprzez pełne cierpienia "już-nie-mogę-zaraz-popuszczę" popiskiwanie idzie do drugiego pokoju. Z nowym, ukochanym dywanem mamy. Tak ekspresowo z łóżka nie wstałam nigdy dotąd.
   
     Pięć minut później jestem ubrana i gotowa do wyjścia, bo stwierdzam, że skoro sam mnie obudził to pewnie szalenie mu się chce. Mróz kąsa moje policzki, na dworze jest jakieś minus siedemset a psu załącza się szczenięcy zachwyt nad światem i ani myśli załatwiać interesów - w moim mniemaniu - o dość wysokim priorytecie.
     "No co, skoro już wyszłaś na dwór to chodź pójdziemy na jakiś baaaardzo długi spacer. Zobacz jaka piękna pogoda, no patrz!"
     Słowo daję, nie mam siły się na niego wkurzać.

poniedziałek, 30 stycznia 2012

Idź wybiegaj psa

- Idź wybiegaj psa - taki rozkaz dostałam od mojej chorej młodszej siostry. Na dworze temperatura osiągała Niesamowite Minus Dziesięć stopni Celsjusza. Wzięłam więc aparat i pozytywne nastawienie naiwnie zakładając, że uda mi się rozerwać pomiędzy obserwowaniem okolicy, psa i robieniem zdjęć nadających się do czegokolwiek. Czy wspominałam, że przy okazji trzeba było zająć tego małego potwora w taki sposób, żeby nie pożerał patyków ?
W jedną stronę się udało - patyki nie były fajne, eksploracja terenu przebiegała bez większych zakłóceń, chociaż raz serce stanęło mi w gardle na widok jakiegoś przerośniętego lisa wielkości małego owczarka niemieckiego (a może to jeden z wilków, które podobno wróciły do lubuskiego?).
Więcej komplikacji napotkałam przy powrocie - Ptysiek uparł się, żeby zeżreć wszystkie drewniane elementy otoczenia, które leżą na ziemi i trzeba było je szybko wydłubywać z afgańskiego pysia.
Dwie i pół godziny później byliśmy znowu w domu.
- Boże, Magda, już myślałam, że ci zwiał i łapałaś go na polu - na taką sugestię rzuciłam siostrze mordercze spojrzenie. Fakt, że pies widzi mnie wyjątkowo rzadko , ale żeby pierwszą w swojej karierze ucieczkę zaliczył na mojej zmianie ? Niedoczekanie !








niedziela, 29 stycznia 2012

Małe popołudniowe śledztwo

- Hm, tato ? - zagaiłam ostrożnie dobierając słowa któregoś popołudnia. Miałam w tym pewien cel. - Nie podkarmiasz przypadkiem psa ? Jak jesz ? Albo jak przygotowujesz obiad ?
- Ja ? Nie, oczywiście że nie. - uosobienie zdecydowania i prawdomówności. Zmarszczyłam brwi, zmrużyłam oczy i zmieniłam zdanie.
- A CELOWO ? - dodałam po chwili namysłu, ale odpowiedź brzmiała tak samo.
- Maaamooo - zaczęłam niewinnie, jednak rodzicielka wzmogła czujność. - Czy ty podkarmiasz psa ?
- Co ci przyszło do głowy ? Przecież nie można go podkarmiać.
W przypadku takiego obrotu mojego subtelnego śledztwa poczłapałam do pokoju dręczyć siostrę w imię zasady, że osobnik najmniej podejrzewany najczęściej okazuje się winnym. Na nic jednak zdało się odgrywanie złego i złego gliny, tortury i podchwytliwe pytania - nie przyznała się.
Śledztwo należy uznać za zakończone niepowodzeniem - Ptyś nie chce zdradzić kto jest jego wspólnikiem i nadal przywleka się na wpół śpiąco do kuchni słysząc wyciąganą deskę do krojenia mięsa, otwieranie się lodówki czy mieszanie łyżką w garnku. Winnych brak.
A ja te dźwięki nagram chyba na telefon i będę puszczać w polu na przywołanie...

sobota, 28 stycznia 2012

W oczekiwaniu na świt

W mojej głowie powstała niezła wizja sesji fotograficznej. By ją spełnić potrzebowałam tylko światła zimowego poranka, bo śnieg już był.
- Idę robić świtówki. - oznajmiłam dziarskim tonem o godzinie 5:45, wzięłam torbę z aparatem i poszłam po psa.
- huh ? CO idziesz robić ?
- Świtówki. Zdjęcia o świcie - dodałam widząc brak zrozumienia na twarzy rozmówcy.
Wyszliśmy w mrok. Wyszłam z założenia, że na świt trzeba się przyczaić. Ptyś wyszedł z założenia, że spacer o tej porze to super pomysł. Mieliśmy zgodność interesów.
Po dobrej godzinie krążenia bez celu po osiedlach, parkach i łączkach stwierdziłam, że przeoczony został mały szczegół. Jest zima.
A słońce tak jak wszystkie inne szanujące się elementy krajobrazu ma w czterech literach wczesne wstawanie kiedy temperatura jest tak niska.
Ze świtówek tym razem nici.

sobota, 14 stycznia 2012

Wyniki :))

Wczoraj wrzuciłam nicki wszystkich zgłoszonych osób w losowajkę i mam już wyniki :)
Zwycięzcę proszę o sprawdzenie maila :))
A wszystkim dziękuję za życzenia stu lat... pisania bloga, oczywiście :)) Mam nadzieję, że wytrwam :D

piątek, 6 stycznia 2012

Że co ? Że jak ? To już ROK ?!

     Cóż. To wcale nie jest tak, że piszę tego posta, bo jako alternatywę mam naukę do sesji, egzaminów, zaliczeń, kolokwiów czy innych bzdetów. Ja się po prostu stęskniłam za pisaniem bloga, ale nie mając psa "pod ręką" mogę się skichać a nie będę miała o czym pisać. O teoriach, przemyśleniach i biadoleniu na okropny świat ? Macie tego pełno na innych blogach, ja marudzić nie zamierzam, nigdy nie zamierzałam, a Ptysiowy Blog miał służyć jako małe źródełko wiedzy o Ptysiu, oraz wywoływać na twarzach jakiś uśmiech, być odskocznią od dnia codziennego i sprawić, że po przeczytaniu notki nie przeszło wam przez myśl coś w stylu: "O Boże, kolejna maruda, zmarnowałam(-em) pięć minut swojego życia na czytanie biadolenia pt. "Jaki mój pies jest okropny"".
     Innymi słowy miał służyć rozrywce mojej i waszej. Chociaż tak na prawdę nigdy przez myśl by mi nie przeszło, że blog znajdzie taką ilość odbiorców. Kiedy zaczynałam go pisać pisałam głównie dla siebie, co mi wpadło do głowy i czym chciałam się podzielić. A jednocześnie starałam się unikać postów takich jak "a dzisiaj był kolejny nudny dzień", "dziś robiliśmy - plan dnia od początku do końca". Mam tylko nadzieję, że był to dobry wybór i przebywając tutaj choć raz na waszych ustach zagościł uśmiech. Może dowiedzieliście się czegoś ciekawego o afganach ? Może palnęliście się otwartą dłonią w czoło mówiąc: "O Boże, jak można być tak głupim jak one... ?!". Nie wiem.
     Wiem natomiast, że to, co stało się tutaj - w tym małym zakątku sieci - w ciągu ostatniego roku przeszło moje najśmielsze oczekiwania. I za to chciałam wam podziękować - za ten rok bycia z nami w chwilach radości, smutku, gadania o pierdołach, czasami w chwilach refleksyjnych nastrojów (tak, wiem, pitu pitu, jakie refleksyjne nastroje ? O spaniu Ptysia w pozycji Połamany Pies?). Za to, że obserwuje nas sześćdziesiąt osób (skąd się was tyle wzięło ?! Przecież nigdzie się nie reklamowaliśmy nawet :O), że w ciągu tego roku naszego bloga wyświetlały te tysiące, a dziesiątki dzieliły się swoimi refleksjami, spostrzeżeniami, uwagami, radami. Na prawdę, jestem tym mile zaskoczona i wzruszona. I chociaż chciałam przejść obok rocznicy tego bloga na paluszkach, udając, że nic się nie stało, to po prostu nie mogę tego zrobić (Niee, to wcale nie dlatego, że kilka dni wcześniej znalazłam podczas jednego z wieczorów Dziś-Się-Pouczę zakładkę "statystyki" i szczęka mi opadła :p ) :))
     Żeby więcej nie słodzić i się nie rozklejać przejdę do konkretów. Otóż wpadłam na pomysł, aby jakoś uczcić ten roczek istnienia bloga w sieci. Niby nic, ale jak na mnie i moje lenistwo rok nieprzerwanego pisania (i fakt, że ktoś to czyta ! - tak, będę to przeżywać!) to na prawdę niezły wyczyn. Z tej okazji macie niepowtarzalną szansę otrzymać książkę pt. "Szczęście nazywa się Lucky" autorstwa Franka Robsona - nową, nieprzeczytaną, z twardą okładką. Cud-miód :))

     W jaki sposób ? Po prostu wyraźcie chęć wzięcia udziału w losowaniu w komentarzu + podajcie swój adres e-mail. Zgłaszać można się do 13 stycznia do godziny 15:00 :)) Po tej godzinie w wyniku losowania wyłonię szczęśliwca, do którego powędruje książka. W losowaniu może wziąć udział każdy a ja naiwnie liczę na Waszą uczciwość :)) Niech to będzie dobra zabawa i dla kogoś 13 w piątek niech okaże się szczęśliwym dniem :))
     Spóźnionego Szczęśliwego Nowego Roku i mam nadzieję, że za rok o tej porze będę mogła Wam to powtórzyć ((: W końcu to 2012... ;)