Strony

wtorek, 31 marca 2015

Straszne staruszki czyli o SMS


Stare psy są skarbem na końcu tęczy.
Czy jakoś tak.
     Jeszcze nie tak dawno temu Internet huczał niczym Pan Sowa z Kubusia Puchatka radosnym "UHUHUHUHU" na widok dziesiątek zdjęć słodkich szczeniaczków wyskakujących praktycznie we wszystkich social mediach od Instagrama, przez Twittera po - oczywiście - Facebooka. Polska dzień po amerykańskim Narodowym Dniu Szczeniaka(National Puppy Day) zorganizowała swój własny - i tak oto newsfeedy zalewane były od wczesnego rana do późnego wieczora zdjęciami wielkookich kulek wszelkich kolorów, rozmiarów i kształtów.
     Słodko.
     Czy możemy teraz, po ochłonięciu od szczeniaczków, ze swoimi dorosłymi, dojrzałymi psami skupić się na innej stronie medalu? Tej, która czeka niedługo nasze psy, tej, która czeka i szczeniaczki. Bez zbędnych wstępów - porozmawiajmy o psach starych i Genialnym pomyśle, na który wpadło Zielonogórskie Schronisko Dla Bezdomnych Zwierząt. Panie i Panowie - czapki z głów!
     Zastanawialiście się czasami jakie są przyczyny niskiej adopcyjności psów starych? Ja się zastanawiałam, gdy sama planowałam adoptować psa. Staruszek chodził mi po głowie, jako że w naszym(i w wielu innych) schronisku jest tych biedactw zatrzęsienie. Stare psy są oddawane, porzucane, przywożone do schroniska po śmierci ich równie leciwych właścicieli, czasami taki stary pies "dojrzewa" od szczeniaka w schronisku. Ich życie ssie, bo często wymagają specjalistycznej opieki i warunków lepszych niż może zapewnić schronisko.
     I jak chodził po głowie tak wyszedł z niej niechętnie. O ile trybem życia jestem w stanie dopasować się do starszego psa, żaden problem to dla mnie zamiast na frisbee iść na dłuższy spacer albo zamiast na dłuższy spacer iść po prostu pod blok na 15-30 minut, bo dziś reumatyzm ciśnie kości. Jednak leczenie takiego psa byłoby problemem. Starsze psy, jak i starsi ludzie i każde inne starsze istoty, mają tendencję do podupadania na zdrowiu. Już pal licho jakieś osłabione odporności, ale przewlekle chore serce, trzustka, wątroba, nerka(albo dwie!), stawy czy skóra przerosłyby mnie finansowo w ciągu jednej wizyty weterynaryjnej.
Logo akcji.
     Zielonogórzanie też na to wpadli. I chwała im. Stworzono tam akcję SMS - Wyślij Szukającego Miłości Staruszka do domu. O co chodzi? Właśnie o zlikwidowanie takiej bariery jaką są finanse - żeby nie one stanowiły o naszej decyzji. Schronisko pomaga nie tylko w zakupi wyprawki dla siwego dziadka czy babuszki, ale przede wszystkim - pomaga w leczeniu. Żeby ta trzustka, wątroba, serce, nerka, płuco, ucho czy stawy nie były wymówką. Akcja ma zachęcić do adopcji psów starszych - im na prawdę niewiele zostało, schronisko robi więc co może by to "niewiele" spędziły na kanapie, ze swoimi ludźmi, nie zaś w boksie, jako numerek ewidencyjny, wyprowadzane tylko podczas wizyt wolontariatu. Jak piszą na swoim blogu:
Jak ktoś będzie chciał adoptować psiura, który jest wpisany na listę tych uprryw... uwyprzy... u p r z y w i l e j o w a n y c h... to schronisko pomoże w kupnie posłanka, miseczek, obróżki, szeleczek, smyczki, piłeczki, wszystkiego, co jest niezbędne, żeby czworonoga już dzisiaj zabrać do domu! Do tego, jeśli psiur przyjmuje jakieś tabletki, proszki i inne paskudztwa - to dostanie zapas tego wszystkiego na jakiś czas. I to nie wszystko jeszcze! Najważniejsze jest to, że schronisko pomaga w leczeniu tych chorób staruszkowych! Czyli nie może być wymówką, że "eee Sonia to ma problemy z wątrobą... aaaaale Łatek musi brać coś na stawy...", bo nasi pomogą!
     Pisząc o tej akcji nie mogę nie napisać, że akcją objęte są tylko wybrane psy. Nie ma się czemu dziwić i na co jęczeć - ważne, że jest ich tak wiele :) W poście na blogu, do którego link znajdziecie na końcu notki opisano część z psiaków. Po pełną listę odsyłam Was do kontaktu ze schroniskiem :)
     Nie taka starość straszna :) 

wtorek, 10 marca 2015

Nie wiedziałam jaki dać tytuł notki, żeby był bez zbędnego patosu. :D

     Dziś mijają dwa lata odkąd wyprowadziłam na spacer w schronisku Miszcza. Psa, którego jeszcze wtedy nawet nie planowałam adoptować. Dziś więc pora na refleksję zapoczątkowaną przez ostatnie dni, ilość obowiązków do wypełnienia i deficyt snu: jak czworonogi zmieniają nasze życie? Generalnie - nie ujmując Wam niczego - czasami ciężko te zmiany zauważyć, gdy pies jest z nami "od zawsze". Dlatego, jako że  pies jest ze mną "od niedawna" a wcześniej żyłam w bezpsim domu, postanowiłam zastanowić się nad tym głębiej i podzielić spostrzeżeniami.
Do wszystkich rodziców: uwaga, tekst może zapoczątkować rozważanie decyzji o sprowadzeniu futra do domu. Przed przeczytaniem zapoznaj się z psimi potrzebami lub skonsultuj się od razu z hodowcą lub najbliższym schroniskiem. ^^
     Notka ta rodził mi się w głowie już dwa miesiące po adopcji Miszy i wtedy też została zapisana na blogspocie jako "wersja robocza". Tak "na hurra" stwierdziłam, że moje życie obróciło się o 180 stopni i jest w ogóle takie wspaniałe teraz z Owczarem, ale wiadomo - dobra recenzja to taka, która testuje coś dłużej by rzetelnie oddać cechy "produktu". Postanowiłam zatem poczekać. Zrobiłam bardzo dobrze "testując" naszą więź i wzajemne oddziaływanie przez okres czasu większy niż dwa miesiące. I uwaga - będzie egoistycznie. Nie o Miszy czy Ptyśku dzisiaj tylko O MNIE.



1. Kondycja fizyczna.
Jeśli chcesz być grubasem z tłuszczem przelewającym się przez krzesło, któremu konduktor każe kupować bilet za bagaż podręczny(albo drugie miejsce w pociągu) to nie bierz psa. Pies zrujnuje twoje ambitne plany.
Pewnie. Można mieć psa i MIEĆ psa. Można wyprowadzać go całe życie dookoła bloku a można wyprowadzać na spacery po trzy godziny dziennie i mieć wyrzuty sumienia - że za krótki, mało urozmaicony i mogło być lepiej.
Na tej skali jestem gdzieś pośrodku. Przed tym jak Misza zawitała do mojego domu na prawdę masę czasu spędzałam zamknięta w czterech ścianach. Mam naturę skłaniającą się bardziej ku introwertycznej, towarzystwo ludzi na dłuższą metę mnie mierzi, zatem unikałam go jak tylko mogłam i spędzałam czas sama ze sobą, książkami, rysunkami, nauką i oczywiście Internetem. W związku z takim trybem życia trochę(he he) mi się utyło, czułam się paskudnie, ale wyjść z domu dla samego spaceru? Myśl była okropna. Przecież tam są ludzie :D Oni się patrzą, chrząkają i dziwnie pachną :D
Owczarek nie zmieniła tego podejścia raptownie, ale zdecydowanie wychodzenie z domu stało się przyjemniejsze. Osobiście twierdzę, że spacery z psem to najprzyjemniejszy element naszego wspólnego życia - nie ważne czy deszcz czy śnieg czy zawierucha - wychodzimy tak samo chętnie.
Misza zanim do mnie przekoczowała półtora roku w schroniskowym boksie wychodząc głównie wtedy kiedy wyprowadzali ją wolontariusze Stowarzyszenia "Aport" albo Niezrzeszona Ja :)
Nie dziwi zatem, że każdy spacer - po dziś dzień - traktuje jak swoistą gwiazdkę z nieba i cieszy się nim jakby miała zostać znowu zamknięta na kilka dni :) I właśnie ten entuzjazm jest po ludzku zaraźliwy :)
Pomijam już fakt, że żrę mniej, bo nie mam czasu(albo pieniędzy, bo przecież nowa piłka się sama nie kupi, heloł) i chodzę więcej, żeby wybiegać burka(ktoś tą piłkę musi rzucać. Ktoś musi ją wyciągać z krzaków pół kilometra od ścieżki spacerowej). Poskutkowało to utratą trzynastu kilo(!!!) w zasadzie bez katowania się dietą(chyba, że czekoladowo-pączkowo-alkoholową :D) i bez zwracania uwagi na to, żeby tego nie jeść, tu poćwiczyć - samo się zrobiło! :)

2. Nastawienie do innych ludzi.
Jak jesteś aspołęcznym matołem - weź brzydkiego psa. Lub tak samo aspołecznego jak ty sam. W przeciwnym razie wzięcie pod swój dach czworonoga grozi socjalizacją... twoją!

Podczas spacerów - i podróży - spotykałyśmy masę ludzi, którzy byli niesamowicie życzliwi. Jest coś takiego w naszym społeczeństwie, że jak jesteś psiarzem to jedyne chamstwo jakie może cię spotkać na spacerze wychodzi w porażającej ilości przypadków albo od innych psiarzy albo od matek z dziećmi(takie jest MOJE doświadczenie). Ludzie bojący się psów są tutaj ułamkiem procentu - każdy taki napotkany przez nas przypadek zazwyczaj uprzejmie prosił, żeby psa zabrać i nie podchodzić z nim. Słowo klucz: UPRZEJMIE. Natomiast psiarze chamsko komentowali, przepełnieni jakąś niezrozumiałą dla mnie bierną agresją(frustracją) albo wygląd albo zachowanie psa. Nie powie taki człowiek nic wprost, za to cztery litery obsmaruje - albo żebyśmy słyszeli, albo za naszymi plecami.
To, co zmieniło się we mnie odkąd mam psa to to... że uodporniłam się na nieprzyjemne sytuacje, jakie mnie spotykają ze strony innych ludzi. Oni mają swoją rację, ja przeważnie mam ją w czterech literach - bo jeśli ktoś posiada jedynie wiedzę teoretyczną a sam nie ma psów ułożonych lepiej od mojego... to dlaczego mam uważać go za jakikolwiek autorytet? I jakkolwiek przejmować się jego zdaniem?
Druga sprawa - poznanie wielu życzliwych ludzi zmieniło, stopniowo, moje nastawienie do ludzkości ogółem i, z lekkim zawstydzeniem, przyznaję się, że się otworzyłam. Dalej co prawda nie kumam do końca dlaczego mam być w danej sytuacji miła, że mam nie warczeć sarkastycznie na Bogu ducha winną sierotę tylko i wyłącznie dlatego, że jest nieporadna a jej nieporadność wzbudza we mnie wewnętrzną nienawiść, co powiedzieć a czego nie człowiekowi, który właśnie wyznał mi, że umiera sobie na raka i jedzie na chemię, ale uczę się ciągle! I co więcej - mimo wszystkich chamskich sytuacji o wiele większą wagę przykładam do tych miłych, życzliwych i ciepłych istot, które spotkałam na swojej drodze odkąd mam psa, które chwilę ze mną porozmawiały, pomogły, podzieliły się swoją historią - tylko dlatego, że byłam "dziewczyną z białym psem". Po takiej ilości chamstwa i złośliwości jaka spotykała mnie zazwyczaj na co dzień to właśnie ci ludzie zaczęli mi pokazywać, że może być inaczej... Pies jest doskonałym filtrem dobrych ludzi. Nie wiem jak i dlaczego, ale tak jest. To Misza przyciąga ich do mnie i jest tematem inicjującym rozmowę.

3. Nastawienie do życia
Jak masz w planach zostanie płaczliwym emo-pesymistą, który sprawia, że w ludziach dookoła budzą się instynkty mordercy od wysłuchiwania jego problemów i czarnych scenariuszy(nie łudź się, nikt nie lubi "realistów", którzy hejtują każdy pomysł, każdy plan, wszystko) - nie bierz psa. Pies grozi optymizmem.

Jakkolwiek głupio to zabrzmi - stanęłam któregoś wieczoru przed lustrem i spojrzałam na to coś w tafli, coś spojrzało na mnie. Zmierzwiłam sobie krótkie włosy, spojrzałam w oczy.
I nie poznałam kobiety spoglądającej na mnie z drugiej strony. Zaskoczyła mnie całkowicie, zaskoczyła pozytywnie, i uświadomiła jedno - podobnie jak ja pracowałam nad nastawieniem, podejściem i osobowością mojego psa odkąd się u mnie pojawiła(i pracuję nadal) tak i mój pies pracuje nad osobowością, charakterem i nastawieniem moim. Do życia i do ludzi. Praca ta jest na jej i moich przyjaciół barkach(lol, żartowałam, nie mam przyjaciół :D), ale odwalili kawał dobrej roboty. Dalej jestem introwertycznym socjopatą, ale lepiej się maskuję :D Ponadto nauczyłam się od mojego psa, stopniowo, cieszyć się z małych rzeczy, obniżyć standardy, wyznaczać mniejsze cele, które po skumulowaniu doprowadzą mnie do większych. I co najważniejsze, w którymś momencie nauczyłam się odpowiadać na pytanie - czego chcę od życia? Pewnie - mam wątpliwości. Ale jeżeli nauczyłam się od Blondi czegokolwiek podczas tych dwóch lat z nią spędzonych to z pewnością czerpania radości z prostych codziennych czynności. Ot - słońce dzisiaj świeci, obudziłam się, żyję, oddycham, poszłam na spacer, spotkałam fajnych ludzi, dzień jest wspaniały, mam co jeść, mam rodzinę, jestem zdrowa.
To się chyba nazywa optymizm. I cieszę się, że nauczyłam się go odnajdywać po dwudziestu jeden latach pesymizmu, "realizmu" i innego "zmu" polegającego na wmawianiu sobie, że jestem beznadziejna, nie dość dobra, że moje życie jest do chrzanu, że ludzie są do chrzanu, że na świecie tyle zła, że dziś znowu ponuro na zewnątrz... ;) Przestałam hejtować wszystko w takiej skali w jakiej robiłam to wcześniej. Zaczęłam patrzeć też na problemy z wielu stron i szukać własnego punktu widzenia zamiast na ślepo przyjmować to, co ktoś powiedział, robić nagonki czy oceniać.
Przyznaję - niektórych dalej doprowadza to do szału.


4. Radzenie sobie ze stresem i porażką.
Pies to najlepszy antystres. Koniec. Kropka. Nie dyskutuj z tym.

Stres w moim życiu zawsze był kwestia problematyczną - kompletnie nie potrafiłam sobie z nim radzić, nakręcałam się, przejmowałam, wpadałam w mikropaniki, które prowadziły do nieciekawych wydarzeń. Zmiana podejścia do życia sprawiła jednak, że ze stresem radzę sobie lepiej. Przede wszystkim przez zmianę podejścia i priorytetów. Oblane kolokwium? Są drugie terminy. Oblany egzamin? To nie koniec świata. Zbliża się sesja? To tylko kilka testów, jak ich nie zdam to przecież nikt bliski mi nie umrze. Nie dostałam tej pracy? Wymyślimy coś innego.
Ogółem zrozumiałam, że szkoda mojego czasu na zadręczanie się rzeczami, na które nie mam wpływu. Dobra, zamiast tego, lepiej iść z psem na spacer. Albo spotkać się ze znajomymi.
Ten mały biały skurczybyk, będący całościowo moją porażką szkoleniową nauczył mnie też z porażkami sobie radzić... I wydobyć z siebie jakieś nadprzyrodzone pokłady poczucia humoru. Bo nie da się zadręczać kolejnym regresem w nieskończoność. W końcu w którymś momencie człowiek zaczyna się z niego śmiać... I olewa. Jak dojdę do tego momentu to dam znać! :D



5. Poznawanie nowych ludzi.
To w zasadzie temat na oddzielną notkę.
Nie lubię nowych ludzi.
Nie cierpię poznawać nowych ludzi.
Jestem uprzedzona do nowych ludzi.
Nigdy nie wiem jak się zachować przy nowych ludziach.
Nowi ludzie są DZIWNI.
A nowi psiarze nie. Nowi psiarze, których poznałam odkąd mam mojego psa są moimi ziomkami, zaklepuję i nie oddam. I możecie mi skoczyć, będę pilnowała swoich nowych zasobów i tyle. Nie wszyscy co prawda, ale większość z nich to niesamowici, ciepli ludzie, z masą życiowych historii, z masą cierpliwości, wspaniałymi psami, a także z ogromną wiedzą, którą wspaniałomyślnie się ze mną podzielili. I bezinteresownie wspierają mnie podczas walki z fobiami, lękami i schizami Miszy. I chyba tylko dzięki temu wciąż walczę.
Co więcej - mój pies jak magnes przyciąga do naszej dwójki dobrych ludzi. Nie wiem czy ludzie Ci wiedzą jaki wpływ wywierają na mnie - swoim towarzystwem, historiami, podejściem do życia, do psa, do sytuacji życiowych, słuchaniem.
Owczar ponadto sprawiła, że mieszkam tu gdzie mieszkam(cytuję osobę decyzyjną w kwestii przyznania mi miejsca w pokoju: "Jak dowiedziałam się, że masz psa od razu wiedziałam, że chcę z tobą mieszkać!") i dość szybko i bezproblemowo zaaklimatyzowałam się pośród nowych współlokatorów - wszyscy psiolubni, pies był super tematem na przełamanie lodów, szczególnie taki, który uwielbia się miiiziać :)
Ogólnie jest tak, że po tym jak człowiek skończy studia, znajdzie pracę - ma niewiele opcji na poznanie nowych ludzi.
No chyba, że jest psiarzem. Wtedy zna właścicieli psów z okolicy, właścicieli psów podobnej rasy z trzech sąsiadujących województw, współspacerowiczów parkowych... Długo by wymieniać ;)


Kto dobrnął aż tutaj - temu ciastko! I pytanie moje do Was dzisiaj - czy zastanawialiście się jak Wasz pies zmienił Wasze życie? Wyzywam Was do napisania o tym kilku słów - przynajmniej w komentarzu!

Te ładniejsze zdjęcia są autorstwa Joanny, Urszuli, Pauliny oraz Julii. Te brzydsze są moje.