Strony

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Dożyć swych dni

     Nie jestem człowiekiem, który codziennie ku własnemu przygnębieniu robi rankami przegląd prasowy. Jeśli mam być zupełnie szczera - należę raczej do tych ludzi, którzy mają gdzieś wydarzenia bieżące i zwracają na nie uwagę dopiero kiedy pukają do ich drzwi (lub zderzają się z nimi boleśnie...) np. w postaci mundurka szkolnego lub dziesięciu nowych zdjęć dodanych przez dziesięciu różnych znajomych zawierające tą samą treścią. Co mnie bezpośrednio nie dotyczy nie zaprząta mi myśli. Czasami jednak zdarza się, iż z nudów, kiedy przeczytam wszystkie Wasze notki (i nie znajdę pomysłu na inteligentny komentarz), sprawdzę dziesięć razy pocztę, fb, nk, fbl i inne portale, kiedy do spaceru z psem jest mnóstwo czasu a jednocześnie jest go za mało, żeby wyjść na basen lub pobiegać i wrócić przed godziną "w" - wtedy sprawdzam portale kolorowych psich odpowiedników skrzyżowania "Naj" z "Rewią". Często nie ma tam nic ciekawego - ot, konflikty z nazewnictwem ("Wychowuję, nie tresuję" - nawiasem, ciekawe kiedy będzie coś w stylu "Mój pies umiera, nie zdycha", jakby to w jaki sposób nazywamy jakąś czynność zmieniało cokolwiek), cudem uratowane psy, bestialsko skatowane, zloty, spotkania... I czasami taki temat jak dzisiaj, skłaniający do przemyśleń.
     Jestem - podobnie jak większość z Was - właścicielem psa młodego, któremu narazie ani się śni umierać (chociaż zapędy samobójcze to on miewa...), jednak temat śmierci zwierzaka zawsze wywołuje u mnie coś na kształt wiercenia się w fotelu. Zawsze obiecuję sobie, że nie dam mu cierpieć, że nie będę egoistycznie przedłużać mu życia, "bo jak będzie dostawał taką a taką tabletkę codziennie to nie będzie go bolało" - nie będę go szprycowała lekami, aby tylko na tych lekach ciągnął bez bólu i "cieszył się życiem". Uważam bowiem, że liczy się JAKOŚĆ życia zwierzęcia a nie jego długość... Bo co z tego, że pies mógłby pożyć dwa lata więcej, skoro byłyby to lata szprycowania lekami, ograniczeń, bólu, załatwiania się pod siebie ?
     Za rzekome znęcanie się nad swoim psem 71-letnia Brytyjka musi nosić elektroniczną opaskę – taką samą jak pospolici przestępcy.

Kłopoty Pauline Spoor rozpoczęły się w maju, kiedy do jej mieszkania niespodziewanie, przy użyciu siły wkroczyła policja i odebrała jej dwa psy. Od funkcjonariuszy dowiedziała się, że urzędnicy RSPCA poinformowali ich, że znęca się nad zwierzętami. O złej kondycji 18-letniego labradora Dextera prawdopodobnie donieśli urzędnikom sąsiedzi. Krótko po najeździe na dom kobiety Dexter został uśpiony. Gizmo, u którego nie stwierdzono problemów ze zdrowiem, wrócił pod opiekę kobiety.
Sąd w Tameside uznał, że pozwalając schorowanemu 18-letniemu labradorowi Dexterowi żyć tak długo, Pauline Spoor narażała go na niepotrzebne cierpienie. Za karę przez trzy miesiące musi nosić na nodze elektroniczną opaskę, nie może opuszczać domu między 21 wieczorem a 6 rano, musi zapłacić 250 funtów kosztów sądowych i przepracować kilkadziesiąt godzin na rzecz lokalnej społeczności.
Tymczasem jak zapewnia staruszka, cierpiący m.in. na zapalenie spojówek i artretyzm Dexter poruszał się o własnych siłach, miał apetyt i wychodził na spacery. Większą część dnia spędzał zaś, drzemiąc u stóp swojej właścicielki. - Być może źle zrobiłam, pozwalając mu żyć tak długo, ale go kochałam – mówi Pauline Spoor. – To prawda, że Dexter chodził wolno, ale ja też z racji wieku poruszam się powoli – dodaje.
Spoor, która – jak mówi – nigdy w życiu nie skrzywdziła żadnego czworonoga, uznała wyrok za upokarzający i odrażający. Jej obrońcy dowodzili przed sądem, że kobieta – sama w podeszłym wieku i schorowana – nie mogła zawieźć Dextera do weterynarza, gdyż w pobliżu jej miejsca zamieszkania nie ma przystanku autobusowego ani postoju taksówek, a na wizytę domową nie mogła sobie pozwolić. Informacja o surowej karze dla starszej kobiety zbulwersowała Brytyjczyków, którzy o sprawie żywo zaczęli dyskutować na internetowych forach. Wielu nie szczędziło gorzkich słów RSPCA, które w końcu także zabrało głos. „Pani Spoor prawdopodobnie nie chciała zabrać psa do lekarza, bo domyślała się, co od niego usłyszy. Naszą intencją nie było skazanie kobiety na noszenie elektronicznej opaski, ponieważ nasza organizacja nie ma wpływu na wyroki sądowe” – pisze w swoim oświadczeniu RSPCA. Jej urzędnicy nie zastanowili się jednak nad tym, jakie mogą być skutki ich decyzji. I to zarówno dla psa, jak i dla jego opiekunki, która nie znęcała się nad swoim zwierzakiem, tylko pozwalała mu w spokoju dożyć swych dni. 
Taki artykuł przeczytamy na psim portalu Psy.pl
     Jestem człowiekiem bardzo złośliwym, zaznaczam to na wstępie. A teraz z pełną świadomością wypowiadanych słów życzę sobie, żeby w Polsce znalazł się ktoś (sędzia i funkcjonariusz!), kto dobrałby się w taki sposób do "ciotek" z dogomanii. Może akurat czyta mnie jakaś złota rybka albo dżinn ?  Bo skoro schorowaną babuleńkę za labradora, który rzekomo nie był bardzo schorowany karają w ten sposób to może akurat te wszystkie osoby, które pompują pieniądze w utrzymywanie przy życiu przypadków, które i tak się nie podniosą, które skazane są na śmierć i sam weterynarz daje im niewielkie szansę na przeżycie a podtrzymywanie tych żyć jest po prostu przedłużaniem cierpienia... Cóż, aż miło jest pomyśleć, co by ich spotkało.
     Nie zrozumcie mnie źle - popieram wyciąganie psów ze schronisk, DT, ratowanie psów, których URATOWANIE JEST MOŻLIWE. Nie akceptuję tylko bezsensownego cierpienia zwierząt.
     Skoro jesteś miłośnikiem zwierząt, a w szczególności psów i kotów musisz przecież liczyć się ze świadomością, że "spokojne dożycie swych dni" dla Twojego pupila może oznaczać nie to, że zaśnie i się nie obudzi wyręczając nas w decyzjach, ale że będzie odchodził po "zastrzyku śmierci", którego dla niego zażyczymy, zapłacimy i jeszcze podziękujemy. Trzecią opcją jest pozwolenie mu na ból, który będzie się nasilał latami, ale będziemy machać na niego ręką dopóki pies wstaje i sam chodzi na spacery. Dopóki możemy się cieszyć nim i chwilami spędzonymi z nim. Dopóki nie czujemy wyrzutów sumienia. W tym miejscu muszę powiedzieć, że podziwiam Jona Katza za jego decyzję wobec jednego z labradorów.
     Decyzja o tym, kiedy pożegnać się z psem należy do właściciela tego psa. Mi teoretycznie nic do tego. Jednak kiedy widzę na wpół wyleniałego owczarka z siwym pyskiem, zaćmą na oczach, powłóczącego nogami, które uginają się pod nim przy próbie załatwienia zastanawiam się czy to kolejny właściciel, który stwierdza, że jego pies jeszcze sam wychodzi na spacer i "dożywa swych dni".
     Pozwólmy psu dożyć jego dni - ale bez bólu i przedłużania cierpień.

2 komentarze:

  1. Poruszyłaś dość ciekawą sprawę i nie bez znaczenia. Każdego kochającego właściciela czeka kiedyś ten trudny moment, uśpić zwierzę czy próbować leczyć je na siłę. Większość podejmuje się tej drugiej opcji z różnych pobudek. A to koszt eutanazji, a to chęć pobycia ze swoi czworonogiem jeszcze parę lat. Też bym chciała, żeby moi pupile byli ze mną jak najdłużej. Nie widzę jednak sensu w trzymaniu ich na tym świecie w chorobie czy męczarniach. Nie chciałabym patrzeć na to, jak walczą z bólem, gdyż przeżywałabym to równie, a może i bardziej, niż one same. A widziałam już niemało. Uśpienie i umieranie na moich własnych rękach.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jesteś bardzo mądra.
    Sama nigdy nie napisałabym takiej notki. Naprawdę bardzo Cię za to podziwiam !
    Przyznaję, że na razie nie myślę o tym, co zrobię kiedy Neska będzie już starą babusieńką. Ale będę wtedy pełnoletnia, i mam nadzieję, że podejmą właściwą decyzję.
    Pozdrawiam,
    Wiki & Neska

    OdpowiedzUsuń